Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Edukator Ekonomiczny

Po drugiej stronie lustra

Problem ujemnych stóp procentowych

W Polsce, nie ma żadnych przesłanek do pojawienia się ujemnych stóp procentowych na rachunkach prowadzonych w złotych, a w efekcie uszczuplania przez bank naszych zdeponowanych pieniędzy. W Polsce, nie ma żadnych przesłanek do pojawienia się ujemnych stóp procentowych na rachunkach prowadzonych w złotych, a w efekcie uszczuplania przez bank naszych zdeponowanych pieniędzy. Marek Sobczak / Polityka
Jeden po drugim kruszą się filary tradycyjnych finansów. Ostatnio w wielu krajach coraz więcej problemów sprawiają stopy procentowe. Nie dlatego, że są wysokie, ale że są... ujemne.
MS/Polityka

Wszyscy jesteśmy obywatelami globalnej wioski, którą rządzą prawa ekonomii. Bez ich zrozumienia trudno dziś podejmować ważne życiowe decyzje czy gospodarować domowym budżetem. W kolejnym już Edukatorze Ekonomicznym POLITYKI, przygotowanym we współpracy z NBP, proponujemy wspólny spacer po meandrach polskiej i światowej gospodarki.

***

Wdawnych, prostszych czasach, jeśli ktoś brał w banku kredyt, to było oczywiste, że pieniędzy musi oddać więcej, z ustalonymi w umowie odsetkami. Jeśli miał finansowe nadwyżki, to kupował np. obligacje skarbowe lub zakładał w banku depozyt – w zamian miał prawo oczekiwać odsetkowego profitu. W każdym przypadku dostarczający kapitał liczył na zysk. Tych reguł nikt formalnie nie zmienił, ale w ostatnich latach, zwłaszcza w Europie, widać od nich coraz liczniejsze odstępstwa. Nie zeszły one na poziom przeciętnego klienta banków, ale na samej górze finansowej drabiny życie się pokomplikowało.

Rozruszać gospodarkę

Wszystko dlatego, że rządy i banki centralne wielu krajów, zwłaszcza w Unii Europejskiej, nie uporały się dotąd z wtórnymi konsekwencjami globalnego kryzysu finansowego sprzed 7 lat. Standardowe metody stymulowania wzrostu gospodarczego zostały w zasadzie wyczerpane (m.in. stopy procentowe wielu banków centralnych spadły niemal do zera), więc desperacko szuka się innych, niekonwencjonalnych. W czerwcu 2014 r. Europejski Bank Centralny (EBC) po raz pierwszy w swojej historii obniżył stopę depozytową do minus 0,1 proc. Główny cel tego ruchu, jak mówił Mario Draghi, prezes EBC, to zniechęcenie banków komercyjnych do przechowywania pieniędzy na bezpiecznych kontach we Frankfurcie, a zachęcenie do rozwijania akcji kredytowej, zakupów obligacji korporacyjnych i akcji. Wszystko po to, żeby zaktywizować banki, zwiększyć inwestycje, produkcję przemysłową, podreperować rynek pracy, wzmocnić konsumpcję, a tym samym ograniczyć ryzyko utrwalenia się deflacji.

Ruch z czerwca został powtórzony we wrześniu (stopa depozytowa spadła do minus 0,2 proc. w stosunku rocznym) – bankom komercyjnym w krajach strefy euro faktycznie nie opłaca się trzymać nadwyżkowych pieniędzy w EBC, bo po takiej operacji wyjmują z niego mniej, niż włożyły. A to były, i są, gigantyczne kwoty. Ale skąd pewność, że w zamian rozwiną akcję kredytową, nawet przy równoległym spadku stóp procentowych, po których same pożyczają w Europejskim Banku Centralnym? Nie ma jej wcale. Przecież mogą inaczej niż władze EBC oceniać poziom ryzyka takiej akcji i wybrać inne metody zarabiania, choćby poza strefą euro lub na giełdach. I też nie wiadomo, czy będą w tym skuteczne.

Z kolei jeśli dadzą się przekonać do istotnego wzmocnienia akcji kredytowej, to pewnie stopniowo zacznie się pogarszać jakość ich kredytowych portfeli, a w konsekwencji wzrośnie presja nadzoru na uzupełnienie własnych kapitałów. Gdyby ujemne stopy procentowe miały utrzymać się dłużej, banki komercyjne w niektórych krajach przypuszczalnie ucierpią, spadną ich zyski. – Trudno mieć jednak za złe EBC, że to właśnie przy udziale banków próbuje rozruszać gospodarkę eurolandu – uważa Dobiesław Tymoczko, wicedyrektor Departamentu Stabilności Finansowej NBP. – Dużego pola manewru już przecież nie ma. W tym roku EBC, wzorem amerykańskiego FED, równolegle rozpoczął wielką operację wtłaczania do sektora bankowego ponad biliona euro (tzw. luzowanie ilościowe), też licząc, że spora ich część zamieni się w coraz tańsze kredyty dla ludności i firm. – Na ewentualne efekty trzeba jednak trochę poczekać, sobie i im dać szansę – dodaje dyr. Tymoczko.

Ten właśnie motyw działania banków centralnych schodzących ze stopami poniżej zera wydaje się najważniejszy, ale bywają też inne. W Polsce, z powodu miliardowych kredytów hipotecznych udzielonych we frankach, najwięcej mówi się o decyzji Szwajcarskiego Banku Centralnego (SNB), który w grudniu 2014 r. obniżył własną stopę depozytową do minus 0,25 proc., a w styczniu 2015 r. do minus 0,75. Warto przypomnieć, dlaczego to zrobił.

Szwajcarom, którzy przez kilka lat próbowali nie dopuścić do umacniania się franka względem euro, gromadząc przy tym ogromne rezerwy m.in. europejskiej waluty, chodziło nie tylko o ożywienie własnej gospodarki (to niemal zawsze się przyda), ale przede wszystkim o zniechęcenie inwestorów do lokowania środków w szwajcarskich bankach, a nawet ich częściowe wypchnięcie ze szwajcarskich kont. A to nie było wcale łatwe.

Z jednej strony Szwajcarzy są oczywiście dumni, że ich franki ciągle pełnią rolę trzeciej co do znaczenia waluty rezerwowej świata, z drugiej – patrzą z niepokojem, jak z powodu rosnącej siły franka cierpi konkurencyjność ich gospodarki i eksportu. Żeby ostudzić zapał inwestorów szukających najbezpieczniejszych, choćby i mało rentownych, sposobów przechowywania zgromadzonego majątku, wycelowali więc w nich bardzo ciężką armatę. Strzał okazał się celny, co nie znaczy, że wszystkich odstraszył.

Odkąd w Europie mamy nikłe pokryzysowe tempo wzrostu, z ujemnymi stopami procentowymi, eksperymentuje jeszcze kilka krajów. Powody czasami są uniwersalne, jak w przypadku prób ożywienia gospodarki (EBC), a czasem specyficzne, choćby w Danii. Duńczycy też dotąd nie przyjęli euro, ale lata temu praktycznie związali z nim kurs korony i jak dotąd dość skutecznie go bronią, wykorzystując do tego celu m.in. własne stopy procentowe, które spadły poniżej zera, zanim EBC przyznał, że w ogóle rozważa podobny ruch. Obecnie stopa dla certyfikatów depozytowych w Danii wynosi, podobnie jak w Szwajcarii, minus 0,75 proc., co ogranicza popyt na tę walutę. A dzięki stabilnemu kursowi walutowemu korony wobec euro szanse duńskiego eksportu rosną.

Mają, to niech płacą

Teoretycznie, banki komercyjne mogłyby próbować przerzucić na klientów koszty, jakie zaczęły ponosić z tytułu ujemnych stóp procentowych. W praktyce to mało realne. Po pierwsze, ci najliczniejsi, z przeciętnymi lub wręcz z niewielkimi oszczędnościami, są dla nich, paradoksalnie, najważniejsi, bo w sumie tworzą dużą i ciągle stabilną, tanią bazę depozytową, potrzebną do udzielania kredytów. Poza tym kupują w bankach wiele innych, jak to się dzisiaj mówi, produktów. Banki nie mają więc żadnego interesu, żeby ich do siebie zrażać. Po drugie, mało kto z osób prywatnych ma odłożone w bankach tak duże pieniądze, żeby nie móc ich łatwo zabrać i schować pod przysłowiowym materacem (jak ktoś jest bardziej majętny, to np. w domowym sejfie). Gdyby oszczędności trzymane w bankach miały przynosić nominalne straty, ludzie masowo zaczęliby je stamtąd wycofywać. Naprawdę więc nikt się do tego nie pali, banki też. Trochę inaczej ma się sprawa z naprawdę bogatymi klientami.

Kto dla banków jest naprawdę bogaty? Chyba ten, kto z operacją wycofania, a potem zabezpieczenia zdeponowanych dotąd środków, miałby realny, logistyczny i finansowy problem. Swego czasu amerykański bank centralny szacował, że koszt fizycznego przechowywania banknotów w bezpiecznych warunkach sięga 1–2 proc. ich wartości. A to już niemało. Jeśli przyjąć wyliczenia FED za wiarygodne, taka byłaby też graniczna wysokość ujemnej stopy procentowej dla depozytów, którą najbogatsi byliby gotowi akceptować, by nie mieć kłopotów z górą gotówki. Ale każdy przypadek będzie inny.

Na przykład niemiecki Deutsche Skatbank pod koniec 2014 r. oficjalnie ogłosił, że dla osób z depozytami ponad 500 tys. euro i miesięcznym saldem obrotów ponad 3 mln euro, wprowadza ujemną stawkę depozytową (minus 0,25 proc. rocznie). Tłumaczył, że musi się podzielić kosztami ich lokowania z właścicielami środków. Jego samego już na to nie stać. Przyjmując za dobrą monetę wyliczenia FED, to ciągle konkurencyjna oferta w porównaniu z kosztami przechowywania i zabezpieczenia banknotów. A zresztą, czy ktoś, kto obraca milionami, ma w ogóle realny wybór?

Inne banki, choćby szwajcarskie, w przypadku depozytów, które sięgają dziesiątków czy setek milionów franków, też oczywiście mają oferty z ujemnymi stopami procentowymi, tyle że wyższymi niż w eurolandzie, często negocjowanymi indywidualnie. I innych na razie raczej nie będzie. – Kiedyś klient z wyjątkowo grubym portfelem był dla banków cenny, mógł liczyć na specjalne traktowanie, przywileje i większy zysk – zauważa Mieczysław Groszek, wiceprezes Związku Banków Polskich. – Teraz coraz częściej bywa odwrotnie. W niektórych krajach tabele ze stawkami oprocentowania depozytów są dla przeciętnego klienta, najbogatsi dostają sporo mniej. W Szwajcarii klient z depozytem ponad 100 mln franków najczęściej otrzymuje najniższą, oczywiście ujemną, stawkę.

My ciągle na plusie

W Polsce, na razie – i oby tak zostało – nie ma żadnych przesłanek do pojawienia się ujemnych stóp procentowych na rachunkach prowadzonych w złotych, a w efekcie uszczuplania przez bank naszych zdeponowanych pieniędzy. Po ostatniej, marcowej, obniżce podstawowych stóp RPP o 0,5 pkt proc. pozostają one, jak na Unię Europejską, ciągle relatywnie wysokie. Banki komercyjne lokują teraz wolne środki w NBP (na tzw. overnight) według stopy depozytowej w wysokości 0,5 proc. Pozostałe stopy, w tym najważniejsza referencyjna (obecnie 1,5 proc.), są wyższe. Tym samym mamy ciągle poduszkę bezpieczeństwa, standardowe narzędzie do ewentualnego wsparcia wzrostu w postaci ciągle możliwego cięcia stóp i jeszcze utrzymania ich powyżej zera. Na razie RPP nie daje sygnałów, że trzeba będzie w tym roku po nie sięgać. Ale ponieważ rynki finansowe działają globalnie, to ujemne stopy procentowe już z nami są.

Najlepiej wiedzą o tym osoby, które przed laty zaciągały kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. Do niedawna do spłacania miały ratę kapitałową i odsetki od kredytu, zazwyczaj ustalane według trzymiesięcznej stopy LIBOR (referencyjna wysokość oprocentowania na międzybankowym rynku w Londynie), powiększanej o marżę banku oraz ubezpieczenie. Ten schemat formalnie się nie zmienił, ale od kilku miesięcy stopa LIBOR dla franków jest ujemna (ostatnio to minus 0,8, minus 0,9 proc.), co sprzyja kredytobiorcom i zaczyna obniżać ich miesięczne rachunki. Do ustalenia kompromisowej formuły rozliczania starych kredytów frankowych (banki i Komisja Nadzoru Finansowego mają w tej sprawie inne propozycje) droga jeszcze daleka, ale ujemne stopy procentowe w Szwajcarii w tej grupie klientów bankowych zostały przyjęte z aprobatą.

Wielu innych może być zdziwionych lub zdezorientowanych. Jeszcze do niedawna ekonomiści głównego nurtu utrzymywali przecież, że stopy procentowe nie mogą spaść poniżej zera. Stało się inaczej.

Jak długo ta nietypowa sytuacja potrwa? Politycy i przedstawiciele świata finansowego liczą, że to kosztowne (dla niektórych) odstępstwo od normy w miarę szybko zniknie. Będzie tak, gdy gospodarka przyśpieszy, a wtedy ryzyko wystąpienia negatywnych konsekwencji deflacji zmaleje. W tej sytuacji trzeba tym nadziejom kibicować.

 

Polityka 16.2015 (3005) z dnia 14.04.2015; Edukator ekonomiczny; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Po drugiej stronie lustra"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną