Wyjmijcie telefony, będziemy się uczyć
Wyjmijcie telefony, będziemy się uczyć. Przemysław Staroń o tym, jak przetrwać w szkole
JOANNA CIEŚLA: – Gdy myśli pan o polskiej szkole Anno Domini 2019, co pan widzi?
PRZEMYSŁAW STAROŃ: – Stres.
Boi się pan?
Tak bym tego nie nazwał. Z zasady skupiam się na zadaniach do wykonania. Podobnie podchodzi do tego społeczność mojej szkoły, tak też jest w Sopocie i chyba w ogóle na Pomorzu. Moja szkoła już w zeszłym roku rozpoczęła przygotowania do kumulacji – przyjęliśmy trzy klasy pierwsze, a nie cztery jak dotąd. W przyszłym roku przyjmiemy pięć albo sześć klas, więc wszystko powinno się wyrównać. Ale pojawia się we mnie żal, jak to się czasem mówi w zupełnie innym kontekście, za „dzieckiem utraconym”. W tym roku jeszcze ponad 20 osób mogłoby być z nami, być naszymi uczniami, a ich nie ma, gdyż musieliśmy z jednej klasy zrezygnować. W przyszłym roku stracimy ich jeszcze więcej. Szkoda. No i wiem, że w skali kraju ta sytuacja może być bardzo trudna, jak u was w Warszawie, gdzie zamiast 18 tys. uczniów jak dotychczas do szkół średnich startować będą 44 tys. Ja sobie tego nie wyobrażam. Wielkim dramatem polskiej edukacji jest fakt, że dziecko to najmniej ważny element całego tego systemu, pierwsze, najsłabsze ogniwo łańcucha pokarmowego.
Pan też tego doświadczył jako uczeń?
Ja miałem szczęście, choć w podstawówce przeszedłem fobię szkolną. Zawsze dobrze się uczyłem, ale też dużo chorowałem. W piątej klasie szedłem do szkoły w poniedziałek, a we wtorek już nie byłem w stanie – infekcja. Moja mama poszła do wychowawcy, który był wrażliwym pedagogiem i świetnym nauczycielem. Doszli wspólnie do wniosku, że ja muszę się czegoś obawiać. Rodzice porozmawiali ze mną i sam zacząłem się zastanawiać: „bo ja tyle choruję, boję się, że źle sprawdzian napiszę.