W niedzielę 12 stycznia, podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w Gdańsku zapewne nie będzie osób, które nie wrócą myślami do wydarzeń z 13 stycznia 2019 r. Wtedy to w symbolicznym momencie, tuż przed „Światełkiem do nieba”, Stefan W. zaatakował, wykrzykując swoją niechęć do PO, nożem śmiertelnie ugodził prezydenta Gdańska, notabene już bezpartyjnego. W tym roku z puszką na datki, nie bez obaw, ruszy kwestować wdowa Magdalena, obecnie europosłanka.
Adamowicz był prezydentem o randze ponadlokalnej, politykiem opozycyjnym, skonfliktowanym z PiS, który dąży do zaanektowania wycinka obywatelskiej niezależności, jakim są samorządy. Jego śmierć została odczytana przez wielu jako mord polityczny – skutek ostrych podziałów w społeczeństwie, nagonki prowadzonej przeciw Adamowiczowi przez media bliskie obozowi rządzącemu. Pokłosie atmosfery wrogości, rozgrzania politycznych emocji.
Nasuwały się analogie z inną śmiercią – prezydenta Polski Gabriela Narutowicza. Stąd szok, wstrząs, ogromne poruszenie – tłumy na ulicach, dziesiątki tysięcy osób uczestniczących w pogrzebie. Wielu z nich towarzyszyła naiwna nadzieja na złagodzenie tonu politycznego dyskursu, na większą powściągliwość.
Pytanie o odpowiedzialność Stefana W.
W Gdańsku PiS nieco „odpuścił” tylko na czas żałoby, do wyborów nowego włodarza. Została nim w naturalny sposób Aleksandra Dulkiewicz, wcześniej zastępczyni i polityczna wychowanka Adamowicza.