W wyniku ustaleń międzypartyjnych klub Lewicy otrzymał przewodnictwo jednej komisji sejmowej – polityki społecznej i rodziny. Lewica wystawiła Magdalenę Biejat, startującą z Warszawy członkinię Partii Razem. Kiedy o tym usłyszałam, pomyślałam: „Oho! Mamy lewicową kandydatkę na prezydenta!”. Biejat doskonale mówi, nikogo nie przekrzykuje. Ma znakomity życiorys: najpierw zawodowa tłumaczka, następnie aktywistka związana z uznanymi organizacjami pozarządowymi, jak Fundacja Helsińska czy Fundacja Batorego, ale też z ich młodszą, ale bardzo prężną siostrą – Stocznią. W tle szczęśliwe życie rodzinne z dwójką dzieci. Spełnienie marzeń każdego szefa partii.
Projekt #MagdaBiejat2020 pogrzebany
W komisji polityki społecznej miała szansę dać się lepiej poznać. Kwestią czasu było trafienie pod obrady medialnych projektów, takich jak obywatelski „Stop Aborcji”. I wreszcie nieuniknione odwołanie. Już w poprzedniej kadencji większościowy PiS pokazywał, że lubi wymieniać zbyt samodzielnych przewodniczących z innych partii. A to zawsze można spektakularnie rozegrać. Rzucić na szalę wszystkie kontakty z dziennikarzami. Uczynić Biejat twarzą rosnącej grupy Polek i Polaków, których PiS od prawie pięciu lat dyskryminuje za poglądy.
Niestety po drodze wydarzyło się głosowanie nad porządkiem obrad wokół ustawy ograniczającej niezawisłość sędziów. Magdalena Biejat, jak kilkoro innych nowych posłów, nie dotarła do Sejmu. Sprawa urosła do rozmiarów symbolu i dla wszystkich stało się boleśnie oczywiste, że żadna ze spóźnialskich osób nie dostanie taryfy ulgowej.