Ten tytuł musiał zmrozić każdego – prezes wrocławskiego ogrodu zoologicznego Radosław Ratajszczak nie wyklucza uboju zwierząt. Zoo, które jest na szczycie polskich atrakcji turystycznych, zamknięte na cztery spusty, zamiast liczyć zyski, liczy straty. Ratuje się zbiórką i biletami, które mają roczny termin ważności. I kampanią w mediach – z udziałem dwóch pingwinów z popularnego Afrykarium.
Czy ogrody zoologiczne będą zabijać zwierzęta? Dyrektor wzdycha i uspokaja: – Nie ma takich planów, choć rzeczywiście nie mamy wpływów od połowy marca. 70 proc. ogrodów w Europie to placówki prywatne lub prowadzone przez towarzystwa zoologiczne. Od początku pandemii praktycznie zamknięte są wszystkie ze względu na zakaz zgromadzeń, ale z moich informacji wynika, że choć zdarzają się pojedyncze głosy dotyczące eutanazji zwierząt, oficjalnie nikt się na taki krok nie zdecydował. Co oczywiście nie oznacza, że w jakimś ogrodzie nie dokonano humanitarnego uboju kóz czy krów domowych, żeby móc karmić lwy czy tygrysy.
Zamiast tłumów – pracownicy i zwierzęta
Polskie ogrody pozostają zamknięte. Otwierają się niemieckie i czeskie, wkrótce może też hiszpańskie. W najtrudniejszej sytuacji są małe, prywatne zoo, które wiosną zaczynają zarabiać. Pieniądze pozwalają im przeżyć zimę. Tej wiosny nie wpuściły turystów. Nie znaczy to jednak, że w Europie zaciskanie pasa w ogrodach wymusi handel zwierzętami. – Ale musimy zacisnąć pasa i przetrwać.