Minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro nie odpuszcza na froncie walki z równymi prawami osób nieheteroseksualnych. Przyznał sutą dotację – ćwierć miliona złotych – gminie Tuchów, która ogłosiła się strefą wolną od „ideologii LGBT”. Nie szkodzi, że oficjalnie tzw. fundusz sprawiedliwości, z którego Ziobro wziął pieniądze dla Tuchowa, ma wspierać ofiary przestępstw seksualnych. Ważne, by na LGBT zbić kapitał polityczno-wyborczy w oczach ultrakonserwatywnej części społeczeństwa, w tym katolików od ojca Rydzyka i abp. Jędraszewskiego.
Ale nie tylko. Także w politycznych i ideologicznych środowiskach antyeuropejskich. Dlatego Ziobro uzasadnia swą decyzję obroną gminy przed „opresją Komisji Europejskiej”. Tą „opresją” ma być cofnięcie przez Brukselę z powodu uchwały wymierzonej w równe prawa polskich obywateli funduszu w wysokości 25 tys. euro.
Kulturowa wojna Zbigniewa Ziobry
Pan minister piecze więc dwie pieczenie na jednym ogniu: kreuje się na twardego, bezkompromisowego obrońcę polskiego tradycjonalizmu, niechętnego postępowym społecznie „nowinkom” ze świata zachodniego, a zarazem na lidera eurosceptycyzmu w obozie obecnej władzy. A może nawet na następcę Jarosława Kaczyńskiego.
Zaraz po tym akcie solidarności z wykluczającą uchwałą radnych Tuchowa Ziobro wykonał kolejny ruch w wojnie kulturowej. Jak informuje „Rzeczpospolita”, zamierza złożyć sprzeciw wobec rejestracji Reformowanego Kościoła Katolickiego w Polsce.