Gdy po lockdownie otworzono szkoły i do pracy wrócili niektórzy nauczyciele, wiele gmin umożliwiło im wykonanie bezpłatnych testów w kierunku covid-19. Dziś, gdy – jak twierdzi Ministerstwo Edukacji – 98 proc. placówek pracuje stacjonarnie, osoby odpowiedzialne za kontakt z dziećmi i młodzieżą mają problemy z wykonaniem badań nawet wtedy, gdy źle się czują. O profilaktyce nie ma nawet mowy.
Czytaj także: Covid-19 w szkołach. Dzieci bez objawów mogą zakażać nawet 3 tygodnie
Wymaz będzie, ale za dwa dni
– Pierwsze objawy pojawiły się w sobotę po południu. Najpierw był to straszny ból głowy, później doszły dreszcze i gorączka, która nie mijała przez cztery doby. Boli mnie każda część ciała, a jedyne, na co jestem w stanie się zdobyć, to na pójście do toalety – mówi Magdalena, nauczycielka historii w niedużej miejscowości turystycznej. Pracuje w trzech szkołach, wszystkie znajdują się w czerwonej strefie. Podczas telewizyty lekarka uznała, że objawy nie są na tyle poważne, aby wykonać test. Skierowanie wystawi dopiero wtedy, gdy pojawią się duszności. – Skontaktowałam się z nią ponownie po dwóch dniach. Znów nie chciała wystawić zlecenia. Nie przekonywał jej argument, że w jednej ze szkół, w której pracuję, są już potwierdzone przypadki koronawirusa u nauczycieli.