Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Covid-19 w szkołach. Dzieci bez objawów mogą zakażać nawet 3 tygodnie

Zakażone dzieci i młodzież często nie dają żadnych objawów, charakteryzują się za to wydłużonym okresem rozsiewania wirusa: nawet trzech tygodni. Zakażone dzieci i młodzież często nie dają żadnych objawów, charakteryzują się za to wydłużonym okresem rozsiewania wirusa: nawet trzech tygodni. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
O wzrost przypadków covid-19 w Polsce szybko oskarżono dorosłych, którzy bezczelnie ignorują zalecenia sanitarne. Ale jest też inne, zdecydowanie mniej wyartykułowane źródło szerzenia się zakażenia. Szkoły.

Szwajcarski ser i ochrona przed Covid-19

Jedno jest pewne. Nie ma jednej skutecznej metody ochrony przed covid-19 i najlepiej jest stosować ich kilka. Ktoś porównał to do modelu pociętego w plasterki szwajcarskiego sera. Uznajmy każdy z nich za odpowiednik metody przeciwdziałania zakażeniu, a dziury w nim – za jej wady. Jeżeli jednak nałożymy wiele plasterków na siebie, zobaczymy, że dziury w jednym zakrywane są przez drugi. Przy większej ich liczbie nie przełożymy palca na wylot tak ułożonego szeregu plastrów.

Dlatego bezwzględnie trzeba dbać o higienę rąk (ostatnio udowodniono, że SARS-CoV-2 może w formie aktywnej przetrwać na ludzkiej skórze do 9 godz., ale mocny alkohol wykańcza go w 15 s), stosować dystans przy kontaktach bezpośrednich, nosić maseczkę, wentylować pomieszczenia. Zwracamy na to wszystko uwagę od dawna. Widok dorosłych osób, które ignorują problem pandemii i swoistą podwójną – bo za własne i innych zdrowie – odpowiedzialność, potrafi doprowadzić do szału. Dlaczego więc do podobnego stanu nie doprowadza nas sytuacja w polskich szkołach?

Czytaj także: Prawie jedna piąta Polaków uważa, że pandemia to ściema

Lekcje w maseczkach – to realne i dobre rozwiązanie

Wraz z nadejściem września dzieci i młodzież wróciły do kontaktowego nauczania. To zdecydowanie lepsze rozwiązanie dla ich rozwoju. Ale do takiego scenariusza trzeba było się solidnie przygotować. Covid-19 nie jest przecież problemem przelotnym. Nie było oczywiście możliwe wybudowanie nowych szkół, z osobnymi ciągami komunikacyjnymi, z zachowaniem dużego dystansu między ławkami. Było jednak mnóstwo czasu, choćby przez całe wakacje, by dzieci i młodzież oswoić z obowiązkiem noszenia maseczek w trakcie lekcji. Był czas, by wyposażyć w nie placówki oświaty. Nikt nie wmówi mi, że dzieci by tego nie zrozumiały. Popularyzuję naukę, więc wiem, jak bardzo są one otwarte na wiedzę, niezepsute kurczliwym przywiązaniem do wybranych poglądów. W przeciwieństwie do wielu osób dorosłych. A tym jednak w większości udało się zrozumieć, dlaczego noszenie maseczek jest istotne – choć przyznam, że na początku epidemii miałem wątpliwości, czy to się uda.

Było do przewidzenia, że uczniowie, wracając do szkół, będą siebie spragnieni. Nic dziwnego: mają za sobą okres izolacji domowej i uciążliwej nauki w trybie zdalnym. A przecież wiemy doskonale, jak bardzo rozprzestrzenianiu się SARS-CoV-2 sprzyja bliski kontakt. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że istotny odsetek osób, szacowany na ok. 20 proc., przechodzi zakażenie bez jakichkolwiek objawów. Z kolei skąpe objawy, np. ból głowy czy zmęczenie, łatwo jest zignorować, doszukać się ich innej przyczyny. No i wreszcie – byliśmy świadomi, że takie osoby roznoszą, zupełnie nieświadomie, wirusa, uczestniczą w łańcuchach zakażeń.

Nauczyciel na kwarantannie: Sanepid nie daje rady, jest bajzel

Bezobjawowe dzieci mogą rozsiewać SARS-CoV-2 do 3 tygodni

W przypadku dzieci i młodzieży nie ma w tym względzie wyjątku. Ba, sytuacja może być jeszcze bardziej skomplikowana. Otóż jak wynika z opublikowanych na łamach „JAMA Pediatrics” obserwacji z Korei, obejmujących grupę 91 osób od najmłodszego wieku do 18 lat, jedna piąta przypadków zakażenia nie dawała żadnych objawów. Charakteryzowały się one natomiast wydłużonym okresem rozsiewania wirusa: do dwóch–trzech tygodni… Podobnie było w przypadku dzieci presymptomatycznych, u których po pewnym czasie braku objawów obecność wirusa zaczynała się manifestować klinicznie.

Powyższemu badaniu zawsze można zarzucić relatywnie niedużą grupę badaną. Ale z pomocą przychodzi inne, przeprowadzone w Indiach, obejmujące zasięgiem niemal 85 tys. zakażonych osób (w tym ponad 6 tys. poniżej 18. roku życia) oraz ponad 570 tys. tych, którzy mieli z nimi kontakt. To największa tego typu analiza przeprowadzona dotychczas na świecie. Jej wyniki opublikowane zostały na łamach „Science”. Wskazują na to, że dzieci często zakażają się od dorosłych, najczęściej w wieku od 20 do 40 lat, a następnie roznoszą wirusa między sobą i z powrotem na starszych, w tym tych z grup podwyższonego ryzyka.

Czytaj także: Superroznosiciele są wśród nas!

Dlaczego wirus lubi szkoły?

Proszę więc wyobrazić sobie, co to wszystko oznacza. Ci, dla których covid-19 stanowi najmniejsze ryzyko, mogą odgrywać ogromną rolę w dynamice epidemii. Zakażone dziecko, bez jakiejkolwiek manifestacji covid-19, uczęszcza do szkoły. Tam wirus ma łatwiej. Bliski kontakt z rówieśnikami, brak maseczek. A roznosi się głownie drogą kropelkową i wcale nie potrzeba mu do tego kaszlu czy kichania. Wystarczy mówić. Obserwacje eksperymentalne wykazały, że w trakcie liczenia na głos od 1 do 100 człowiek może rozpylić nawet sześciokrotnie więcej drobnych kropelek niż podczas pojedynczego kaszlnięcia.

Dodajmy do tego jeszcze niekiedy kiepską, niewydajną wentylację w klasie. Wirus nawiązuje kolejne kontakty, ale bardzo często nie daje o sobie znać. Znoszony jest do domu, a tam znów nie ma większych barier, by tworzył kolejne łańcuchy zakażeń. Rodzice, osoby młode, często zdrowe, nie zawsze dotknięte będą większym spektrum objawów. Ból głowy, nieduży wzrost temperatury ciała, zmęczenie. W okresie jesiennym łatwo je zignorować, bo na ogół dopatrujemy się przyczyny w szarudze za oknem. By wykonać test, trzeba wybrać się do lekarza rodzinnego, a to przecież czas. Wielu zakażonych nie spełniało zresztą wprowadzonej przez resort reguły czterech objawów wymaganych do skierowania na test. Na szczęście została zniesiona. Komercyjna diagnostyka jest natomiast dla wielu nieosiągalna z powodu wysokiej ceny badania.

Czytaj także: Małopolska w obliczu katastrofy. Rekordy zakażeń, brakuje łóżek

Wirus zyskuje dzięki temu kolejne szanse. Możliwe, że w taki sposób przedostanie się, przez kolejnych dorosłych, na dzieci, które rozniosą go w swojej szkole. Trafi na nauczyciela, u którego wystąpią bardziej wyraźne objawy, więc skierowany zostanie na test. Dopiero po potwierdzeniu covid-19 placówka przejdzie na nauczanie zdalne. Działając w ten sposób, nie spowolnimy rozprzestrzeniania się SARS-CoV-2. Ile jest w Polsce klas, gdzie koronawirus, przy zupełnej nieświadomości kogokolwiek, już krąży? Nie wiadomo. Prędzej czy później zakazi osobę z grupy podwyższonego ryzyka ciężkiego przebiegu.

Czytaj także: Groźny ślad wirusa. Może dosięgnąć nawet najmłodszych i zdrowych

Czy maseczki trafią do polskich uczniów?

To, że pojedynczy patogen w tak krótkim czasie, korzystając ze zdobyczy globalizacji, opanował świat, powinno budzić w nas pokorę. A wraz z nią – konkretne działania. O wprowadzenie obowiązku noszenia maseczek w szkołach i zmianę organizacji lekcji apelują eksperci Polskiej Akademii Nauk. Chwała im za to. Pytanie, dlaczego resort nie wprowadził takiego rozwiązania od razu, od września? W pierwszym tygodniu uczęszczania dzieci do szkoły średnia liczba wykrytych zakażeń wynosiła 536. Dwa tygodnie później była już ponad dwukrotnie wyższa. Jak jest obecnie – każdy widzi.

Owszem, w przedszkolach taki nakaz nie ma racji bytu. Powinien natomiast bezwzględnie obowiązywać personel. Ale ponieważ odpowiedzialność zrzucono na dyrektorów, to nie we wszystkich placówkach podjęto wszystkie rozwiązania minimalizujące rozprzestrzenianie się koronawirusa. Tym bardziej trzeba było zadbać o szkoły. Nawet jeśli niektórzy uczniowie nie będą mogli nosić maseczek na lekcjach z uwagi na przeciwskazania, ryzyko, że zakażą się w szkole, będzie niższe, jeżeli zdecydowana większość uczniów będzie zasłaniać usta i nos, a także stosować się do innych zaleceń sanitarnych.

Czytaj też: Jak i dlaczego dezynfekować swój smartfon w czasach koronawirusa

Był czas na przygotowania. Czas zmarnowany

Ile jeszcze czasu upłynie, gdy do niektórych dotrze, że to właśnie dzieci i młodzież mają bardzo duży wpływ na obecną dynamikę epidemii? Wskazuje na to także model opracowany przez Zespół Modelu Epidemiologicznego ICM Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy w marcu wykryto pierwszy przypadek covid-19, reakcja była dosyć szybka, a wprowadzony lockdown pozwolił przyhamować wzrost liczby przypadków ponad możliwości służby zdrowia. To były fory – by gromadzić sprzęt, przeorganizowywać się, przygotowywać na jesień, zadbać o dostępność do szczepionki na grypę.

Skoro, kierując się dobrem rozwoju pedagogiczno-społecznego uczniów, podjęto decyzję o otwarciu szkół, to było trzeba, po konsultacji z ekspertami, wprowadzić też stosowny, odgórnie narzucony rygor, a nie zwalać odpowiedzialność na dyrektorów placówek. Teraz, być może po licznych apelach, resort pochyli się w końcu nad obowiązkiem noszenia maseczek w szkole. Dobre i to, szkoda, że znowu mądrość przyjdzie dopiero po szkodzie...

Czytaj także: Rodzice buntują się przeciw zaleceniom. To niewychowawcze

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną