Zaskakujące było przemówienie Mateusza Morawieckiego na konferencji prasowej 26 października. Jego polityczny sens to „ani kroku wstecz”. Lecz forma była nader koncyliacyjna, zaś emocjonalna oprawa – wręcz bojaźliwa. Premier drżącym głosem zapewniał o swoim szacunku do kobiet i podkreślał, że zakaz aborcji nie będzie całkowity, gdyż w razie zagrożenia życia i zdrowia matki nadal będzie można ją przeprowadzić. A jako że obarczony tragicznymi wadami genetycznymi płód zawsze w pewnej mierze szkodzi zdrowiu matki (choćby zdrowiu psychicznemu), to – jak można wyczytać między wierszami – będzie nadal można go usuwać, tylko że z innego „paragrafu”.
Morawiecki tym samym puścił do kobiet oko: nie będzie tak źle, jakoś to załatwimy. Ba, powiedział nawet o torturowaniu, które jest przecież czymś niedopuszczalnym. A przy tym wspomniał, niejako mimochodem, o dzieciach z zespołem Downa. I to nie było przypadkowe – argument „zespół Downa” wciąż przewija się w narracji PiS i jestem przekonany, że jest całkowicie szczery. W bardzo podobnym duchu wypowiada się Andrzej Duda, zachwalając swoją propozycję nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny. Trzeba się do tego odnieść.
Pomijam więc obecnie meritum protestów zmierzających przecież do obalenia tego rządu, który dawno temu stracił moralny mandat do sprawowania nad nami władzy. Skomentuję wyłącznie to, co powiedział Morawiecki na temat aborcji, sądząc, że wyraził stanowisko całego swojego środowiska.