„Wyciągniemy konsekwencje, ale nie wiemy, wobec kogo” – tak można skwitować sekwencję komunikatów MEN dotyczących zaangażowania części nauczycieli w akcje protestu po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.
„Jeśli potwierdzi się, że nauczyciele namawiali...”
Tuż po północy służby prasowe resortu, m.in. za pośrednictwem fanpejdża na Facebooku, rozesłały wiadomość: „Mamy sygnały, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach. Naszym obowiązkiem jest natychmiastowa reakcja na takie informacje. Zgodnie z zapowiedzią poprosiliśmy kuratorów oświaty o sprawdzenie, czy takie sytuacje miały miejsce w ich regionie i jaka była na nie reakcja dyrektorów szkół. Jeżeli potwierdzi się, że niektórzy nauczyciele namawiali uczniów do udziału w protestach lub sami brali w nich udział, powodując zagrożenie w czasie epidemii i zachowując się w sposób uwłaczający etosowi ich zawodu, będą wyciągnięte konsekwencje przewidziane prawem. Nie ma także naszej zgody na zachęcanie dzieci oraz młodzieży do chuligańskich i wulgarnych zachowań. Nie ma zgody na to, aby uczniowie zachowywali się w taki sposób”.
Kilka godzin później cytowany komunikat trafił także do dziennikarskich skrzynek mailowych. Z dopisanym akapitem: „W przestrzeni medialnej pojawiły się nieprawdziwe informacje o rzekomym zbieraniu nazwisk uczniów czy nauczycieli biorących udział w protestach. Dementujemy. Nie ma mowy o zbieraniu jakichkolwiek nazwisk. Bezpieczeństwo uczniów jest dla nas najważniejsze. W związku z tym sprawdzamy, jak wygląda sytuacja w poszczególnych regionach, i interweniujemy, kiedy zachodzi taka potrzeba”.