Protest w Warszawie rozpoczął się na Rondzie Dmowskiego od grupowego aborcyjnego coming outu. „Chciałam przypomnieć o osobie, która zginęła w wyniku nierealizowania prawa do aborcji. W 2004 r. Agacie Lamczak, chorej na wrzodziejące zapalenie jelita grubego, żaden lekarz nie chciał przerwać jej ciąży, mimo że miała do tego prawo. Będziemy sobie pomagać w aborcjach, nawet jeśli będzie się nas za to karać” – zapewniła Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. Kilka osób podzieliło się swoimi historiami.
Policja wzywała do rozejścia się, zagłuszała przemowy. „Wasze zachowanie jest niezgodne z prawem. Prosimy o zejście z jezdni. W tym miejscu, na tej drodze nie zostało zgłoszone żadne zgromadzenie” – komunikowała z głośników.
Strajk Kobiet odpowiadał na to: „Uwaga, uwaga, tu obywatelki. To legalne zgromadzenie. Prawo do demonstrowania nie zostało ograniczone, potrzeba do tego ustawy, a ta nie została jeszcze przyjęta przez Sejm”. Policjantów wzywano do zaniechania brutalności, stosowania środków przymusu nieadekwatnych do sytuacji i przypominano, że funkcjonariusz może odmówić wykonania rozkazu, jeśli wiąże się z łamaniem prawa.
Ponad głowami protestujących obok flag tęczowych widać było sporo biało-czerwonych. Miało to związek ze 102. rocznicą uzyskania praw wyborczych przez Polki. Również z tego powodu na Rondzie Dmowskiego na tabliczkę z nazwą patrona nałożono nową z napisem „Rondo Praw Kobiet”.