Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Jak ks. Isakowicz-Zaleski tropi abp. Wiktora Skworca

Abp Wiktor Skworc Abp Wiktor Skworc Irek Dorożański / Forum
Miejmy nadzieję, że ks. Isakowicz-Zaleski nie odpuści, a komisja ds. pedofilii wyjaśni badane sprawy. Ksiądz wniósł pierwszą, dotyczącą m.in. tuszowania przestępstw przez abp. Skworca.

Pierwsze zawiadomienie, które trafiło do nowej państwowej komisji ds. pedofilii, wniósł ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Dotyczy sprawy sprzed lat: molestowania kilkunastu chłopców przez ks. Stanisława P. z diecezji tarnowskiej i tuszowania tych przestępstw przez tarnowskiego biskupa, bezpośredniego patrona owego kaznodziei, a dziś arcybiskupa archidiecezji katowickiej Wiktora Skworca.

Ksiądz w delegacji na Ukrainie

18 lat temu biskup dowiedział się o tym od nauczycieli i rodziców pokrzywdzonych z Woli Radłowskiej, w której P. był proboszczem. Sprawą przejął się tak bardzo, że głos uwiązł mu w gardle. Nie zawiadomił watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, choć ciążył na nim taki obowiązek. Bóg da i może wszystko się jakoś ułoży? Wstydliwy problem jednak mu doskwierał, więc niegrzecznego sprawcę skazał na zesłanie. Na daleką Ukrainę, żeby w kresowym pejzażu odświeżył kapłańskie powołanie, wejrzał w głąb duszy i zapłakał nad swoim grzechem. Tak to ks. Stanisław P. rozpoczął nowe życie – ze starymi, brzydkimi zwyczajami, o czym boleśnie przekonały się ukraińskie dzieci. Uwaga tarnowskiego biskupa nie sięgała tak daleko, zatopił się w modlitwie i uspokoił sumienie – myślał, że zrobił najlepiej, jak mógł. Przynajmniej mam takiej nadziei ostry cień.

Kilka dni przed wcześniej złożonym zawiadomieniem do Sądu Okręgowego w Tarnowie wpłynął pozew przeciwko ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu w związku z tegoroczną sierpniową publikacją o wymownym tytule: „Krzywda pana Andrzeja molestowanego seksualnie w wieku 13 lat przez ks. Stanisława P. z diecezji tarnowskiej”. Powodem był ks. Robert Kantor, kanclerz kurii diecezjalnej w Tarnowie, który oświadczył Katolickiej Agencji Informacyjnej, że jest to pozew całkowicie prywatny i nie dotyczy sprawy ks. Stanisława P. Zdaniem ks. Kantora naruszono jego dobra osobiste poprzez niepełne i nieścisłe informacje co do jego roli i działań jako delegata biskupa tarnowskiego ds. wykorzystywania seksualnego małoletnich.

Czytaj też: Państwowa komisja ds. pedofilii nie działa. O to chodziło?

Pod pozorem walki z pedofilią

Państwowa komisja ds. pedofilii (pełna nazwa: „Urząd Państwowej Komisji do spraw wyjaśnienia przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej 15 lat”) jest pokłosiem filmów dokumentalnych braci Tomasza i Marka Sekielskich. Została powołana we wrześniu 2019 r., ale wybór i zaprzysiężenie członków trwał prawie rok. Jeszcze w minionym lipcu aplikował do niej ks. Isakowicz-Zaleski, który od lat tropi i ujawnia pedofilskie – i inne – przestępstwa, które dzieją się w polskim Kościele. Wielu hierarchów przyprawia o ból głowy. Jego kandydaturę w trzykrotnym głosowaniu Sejm odrzucił – 307 głosami przeważnie posłów PiS, ale swoje dołożyli lewicowcy i ludowcy. Ból głowy to wielka przykrość. Zasługuje na współczucie. Za było 112 posłów.

Przegrany tak skwitował porażkę: „Sojusz ołtarza z tronem w pełnej krasie. Nie miałem złudzeń co do wyniku głosowania, bo wierchuszka PiS musiała odwdzięczyć się władzom polskiego Kościoła za ustawiczne poparcie polityczne. A dla władz tych niezależna i sprawnie działająca komisja państwowa ds. pedofilii to śmiertelne zagrożenie”.

Tomasz Terlikowski komentował na gorąco: „Odrzucenie kandydatury ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przez znaczną część posłów PiS to przykry dowód na to, że celem komisji nie jest walka z pedofilią, ale jej pozorowanie; że interes korporacji kościelnej jest dla nich ważniejszy niż dobro Kościoła”.

Czytaj też: Temat jest niewygodny. Sekielscy o nowym filmie

Zobaczymy, jak będzie, kiedy komisja ruszy. Nie będzie to komisja na modłę tych amerykańskich czy irlandzkich, bo jest we władzy władzy, która sojusz tronu i ołtarza uważa za swoją partyjną rację stanu, ale, jak to się mówi, coś w temacie drgnęło.

W każdym razie pierwsza sprawa nie będzie dotyczyć tylko suspendowanego już ks. Stanisława P. (l. 67), która została w zasadzie wyjaśniona (o czym niżej), lecz tuszowania czynów pedofilskich jego i innych kapłanów przez ich przełożonych. Także roli i postawy bp. Skworca. Dochodzenie wykaże, czy biskupi i kardynałowie oprócz sądu Bożego podlegają ziemskiej procedurze sądowej, co czyniłoby z nich takich samych obywateli jak reszta grzesznego pospólstwa, która za przestępstwa i ich ukrywanie zwyczajnie idzie siedzieć.

Jeszcze w sierpniu tego roku ks. Isakowicz-Zaleski na łamach „Dziennika Zachodniego” zaapelował do metropolity katowickiego, aby do czasu wyjaśnienia podejmowanych lub nie decyzji w Tarnowie zawiesił swoją działalność arcybiskupią na Śląsku. Wszak głupio jakoś paść owieczki, gdy z pasterzem coś nie halo.

Przy tym przypominany jest casus abp. Stanisława Wielgusa, mianowanego pod koniec 2006 r. metropolitą warszawskim. „Gazeta Polska” powitała go, jak pamiętamy, artykułem o prawie 20-letniej współpracy z SB w roli świadomego i tajnego współpracownika. W obronie Wielgusa stanęły wówczas największe autorytety Kościoła i związanych z nim instytucji. Wstawiennictwo i glejty nie pomogły – abp Wielgus musiał zrezygnować i natychmiast został emerytowany.

Czytaj też: Bunt księży w płockim Kościele

Pierwsze starcie: bezpieka

Właśnie zagmatwane sprawy agenturalne doprowadziły do pierwszego głośnego starcia na linii Isakowicz–Skworc. Doszło do niego pod koniec 2006 r. tuż przed wydaniem przez ks. Isakowicza książki „Księża wobec bezpieki”. W tamtym momencie sprawa Stanisława P. schowana była jeszcze w diecezjalnym archiwum i pod ciężkimi kurialnymi dywanami. Toteż coraz częściej z księżych krucht słyszano głosy, że namolny Ormianin swoją literacką opowieścią stanowczo grzebie tam, gdzie grzebać nie należy. Burzy odwieczny, nienaruszalny ład kościelnej hierarchii. Coraz częściej słyszano, że to „Ormiaszka”, a nie prawdziwy polski ksiądz! Nie nasz, narodowy. Poważa się wnikać w przeszłość, która już dawno jest zamknięta. Po co do niej wracać i siać zamęt ludziom w głowach? Było, minęło. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy… itd.

Na dodatek „Ormiaszka” wręcz upaja się własną precyzją – śmie jeszcze różnicować formy współpracy i powiązań kapłanów z bezpieką: począwszy od niewinnej inwigilacji, kończąc na świadomej współpracy. Wyciąga na światło dzienne to, co powinno pozostać ukryte. „Odpornych” na werbunek, „Pozerów” udających współpracę, „Odważnych”, którzy zrywali, nawet manifestacyjnie, kontakty z SB. I „Agentów” – bo w archiwach IPN odnaleziono też dokumenty świadomej współpracy.

Książka miała dotyczyć postaw duchowieństwa archidiecezji krakowskiej, jednak autor przywołał w niej dwa przypadki z kraju, które zaszufladkował do kategorii „współpracowników”. Pierwszy to były metropolita poznański abp senior Juliusz Paetz. Po głośnych skandalach obyczajowych Jan Paweł II przyjął rezygnację 67-letniego duchownego wiosną 2002 r.

Drugi to bp Skworc, ordynariusz tarnowski, który współpracował jeszcze na Śląsku jako agent „Dąbrowski” i „Wiktor”.

Ten pierwszy, zwerbowany w 1978 r. przez wywiad cywilny Departamentu I MSW, był pracownikiem watykańskiego sekretariatu stanu. Jako Kontakt Informacyjny (KI) „Fermo” miał po dwóch latach odmówić dalszej współpracy, gdy zmieniono jego oficera prowadzącego. W aktach zanotowano, że delikwent usilnie dąży do godności biskupiej. Takie marzenie władze PRL mogły zablokować, więc pewnie z jej służbami warto było trzymać. Na początku 1983 r. Paetz przyjął sakrę biskupią i został ordynariuszem łomżyńskim. Tego lata SB postanowiła definitywnie zamknąć sprawę KI „Fermo”.

Ludzie z tamtych służb specjalnych, ale też obecnych, pewnie się uśmiechają na takie dictum, że SB nie chce mieć biskupa na talerzu – lecz tak to oficjalnie w aktach wygląda. I nie ma też w nich śladu o erotycznych słabościach „Fermo”, a właśnie takie skłonności były wszak podstawowymi „hakami” przy werbowaniu duchownych na Tajnych Współpracowników – TW lub KI.

W 1996 r. Paetz został metropolitą poznańskim. Mówiło się wtedy, że ma przed sobą wielką karierę. Kariery tej nie przerwał fakt współpracy z SB – być może Watykan był o tym informowany. Poległ z powodów obyczajowych.

Czytaj też: Teczki pod sutanną

Skworc pod lupą SB

Biskup tarnowski miał 56 lat, kiedy Isakowicz-Zaleski wywlókł na światło dzienne fakt współpracy z bezpieką pod esbeckimi pseudonimami „Dąbrowski” i Wiktor”. Warto wspomnieć, że wielką niespodzianką było mianowanie Skworca, rodowitego Ślązaka, na ordynariusza tarnowskiego, najbardziej katolickiej z katolickich diecezji. Można więc było oczekiwać, że z tego bastionu polskiej wiary wróci po latach posługi i doświadczeń na rodzinny Śląsk. Śląsk wielokulturowy i w skali kraju najbardziej religijnie urozmaicony, wielowyznaniowy. Tolerancyjny. Za tą nominacją stał Jan Paweł II i rozszyfrowanie jego zamysłu zostanie już sekretem kościelnej polityki kadrowej. Być może także wizji Śląska powolnie zmienianego na wzór arcykatolickich diecezji południowo-wschodnich... Nie wiadomo.

Jedno wiadomo – że Skworc w Tarnowie nie został powitany chlebem i solą, ale z milczącą pokorą. Ze strony kapłanów – posłuszeństwem i drylem, którego Kościołowi, przynajmniej polskiemu, mogłyby pozazdrościć najbardziej zdyscyplinowane armie świata. Ta refleksja potrzebna jest do zrozumienia późniejszych zdarzeń z kariery bp. Skworca.

Urodził się w 1948 r. w Rudzie Śląskiej (na Bielszowicach), w typowej rodzinie górniczej. Ćwierć wieku później ukończył studia w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym, które od przedwojnia miało siedzibę w Krakowie. W tzw. międzyczasie przepracował rok na dole, w kopalni, co było obowiązkiem kleryków nałożonym na nich przez biskupa katowickiego Herberta Bednorza, późniejszego patrona i protektora Skworca.

Dziś trzeba przyznać, że była to chytrze przemyślana zagrywka biskupa wobec władz PRL. Wy mi nie bierzecie całych roczników alumnów w dwuletnie kamasze, a ja zgadzam się, żeby przez roczek cały odpracowywali wojsko w kopalniach. Sprytne. Bo kto wie, co takiemu młodzieniaszkowi przyszłoby do głowy na tak długim poborze? A nuż porzuciłby zamysł bożej służby...

Czytaj też: Papież, który został talerzem. Pokolenie nie JPII

Zresztą wielu innych pacyfistów mogło zamienić wojsko na podziemny fedrunek. Władzy tak bardzo brakowało rąk do pracy w górnictwie, że rozwiązanie biskupa przyjęto z otwartymi rękami. Węgiel – tony, tony, tony... To one pchnęły z posad dalekosiężny kościelny cel, którym bez wątpienia stał się przyszły sojusz kapłanów z bogobojnymi górnikami, solą tej ziemi. Dobitnie się to okazało po sierpniu 1980 r.

Na święcenia kapłańskie Skworc przyjechał wiosną 1973 r. z Lipska w NRD, gdzie jako diakon pełnił posługę pasterską wśród pracującej tam polskiej młodzieży. Dopiero co wyświęcony wikariusz z miejsca trafił do prestiżowej parafii pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach. Dwa lata później objął funkcję sekretarza i kapelana, spowiednika bp. Bednorza, a po pięciu latach był już kanclerzem kurii diecezjalnej w Katowicach.

Był to czas, kiedy na Śląsku działały wolne związki zawodowe założone przez Kazimierza Świtonia, które potrzebowały wsparcia śląskiego Kościoła jak kania dżdżu. Jak wiadomo, po 13 grudnia 1981 r. Śląsk był miejscem największego i najbardziej krwawego w Polsce buntu przeciwko stanowi wojennemu. Górnikom „Wujka” i innych strajkujących kopalń kościelne wsparcie było jeszcze bardziej potrzebne. Siłą rzeczy SB chciała wiedzieć, co w tej trawie piszczy. Sekretarz biskupa, jego kapelan, wreszcie kanclerz, a więc osoba najbardziej zaufana – musiał trafić pod lupę SB.

Czytaj też: Jak w stanie wojennym represjonowano duchownych

Mianowany przez Jana Pawła II

Z drugiej strony księża na tak prestiżowych stanowiskach siłą rzeczy byli przydzielani do kontaktów z władzami: miejskimi, wojewódzkimi, MO i SB. W tamtym nienormalnym czasie to był powszechny zwyczaj. Jakoś trzeba było żyć i funkcjonować. Budować kościoły, wydeptywać zgody na nie, zdobywać deficytowe materiały, organizować pielgrzymki do Piekar Śląskich i gdzie indziej, przygotowywać wizyty papieża... W 1983 r. to właśnie Skworc był jednym z organizatorów wizyty Jana Pawła II w Katowicach z ramienia władz kościelnych. Musiał więc niemal codziennie współpracować z funkcjonariuszami różnych służb. Bez wątpienia każdy krok Skworca był bacznie obserwowany. Prawdopodobnie wiedział, że chodzi i jeździ z tzw. ogonem. Na pewno o kontaktach z SB wiedział bp Bednorz, kapłan skuteczny w powiększaniu siły diecezji, ale bardzo ostrożny w relacjach z władzami.

Mała dygresja cofa nas do 15 grudnia 1981 r. Trwa drugi dzień strajku w kopalni „Wujek”, w której ks. Henryk Bolczyk, proboszcz miejscowej parafii św. Michała, odprawił już msze dla górników otoczonych przez oddziały wojska i ZOMO. Czuł, że można spodziewać się najgorszego: – Poszedłem do bp. Bednorza, przełożonego, po radę – opowiadał mi pod koniec lat 80., kiedy zbierałem materiały do książki „Rozstrzelana kopalnia” o tragedii „Wujka”. – Biskupie, jak mam jako kapłan dalej postępować, bo tam poleje się krew…Odpowiedź była mniej więcej taka: – Bolczyk, ty sam wiesz najlepiej, co masz robić, ale może jeszcze kogoś się poradź... Nie szukałem już pomocy u żadnych naszych kanclerzy, sekretarzy, nikogo... Wróciłem do „Michała”, a pod wieczór do „Wujka”. Tak to wówczas wyglądało. Hierarchowie do bólu ostrożni – i kapłani, niektórzy, do bólu odważni. Jak Bolczyk w Katowicach, jak prałat Bernard Czernecki w Jastrzębiu-Zdroju, jak inni.

W 1985 r. bp Bednorz przeszedł na emeryturę. Kapłan Skworc pozostał na swoich stanowiskach przy boku abp. Damiana Zimonia, nowego metropolity katowickiego. Siedem lat później został wikariuszem generalnym i ekonomem katowickiej archidiecezji. Drugim „po Bogu”, czyli po arcybiskupie. W 1997 r. z rąk Jana Pawła II otrzymuje sakrę biskupią i nominację na ordynariusza tarnowskiego. Powitany został, jak już było powiedziane, z dystansem, ale bez szemrania. Szału nie było.

Skworc się spowiada: Publikujcie!

Aż nadszedł rok 2006, czyli wracamy do naszych baranów. O „Księżach wobec bezpieki” głośno było, zanim książka wyszła z drukarni. Z przecieków i publikacji na jej temat wiadomo było, że jednym z negatywnych bohaterów, do których w aktach IPN doszperał się ks. Isakowicz, będzie biskup tarnowski. Sprawa dotyczyła, rzecz jasna, okresu katowickiego. To wtedy bezpieka wypuściła na Skworca swoje ogary.

Stało się to w 1979 r. Właśnie wracał z Ustki na Śląsk, gdy w trakcie przypadkowej, lub nieprzypadkowej, kontroli drogowej w bagażniku samochodu odkryto luksusowe wówczas towary. Szynka, czekolada, wykwintna kawa, skondensowana do niej śmietanka i słodkie małmazje – czyli wszystko to, czego zwykły szary człowiek od lat nie widział na oczy. Chyba że zarabiał w dewizach i robił zakupy w Baltonie, nadmorskim odpowiedniku Pewexu – jak marynarz czy dyplomata. Ale na pewno nie jak ksiądz. Choć sporadycznie i on miewał legalny dostęp do dolarów i marek, jeśli akurat spadły na tacę. Wszyscy pozostali byli spekulantami.

Czytaj też: Życie codzienne w ostatniej dekadzie PRL

Nie wiem, czy szantaż z powodu posiadania dóbr niedozwolonych mógł wpłynąć na podjęcie współpracy z SB. Wątpię, ale faktem jest, że Wiktor Skworc został zarejestrowany jako TW „Dąbrowski”, potem „Wiktor”, a zniknął z rejestru bezpieki dopiero w 1989 r. SB już zwijała wówczas interesy i szukała kontaktów z Kościołem, który rozdawał polityczne i weryfikacyjne karty. Wpis funkcjonariusza informował, że rozmowy „nie spełniły oczekiwań oraz nadziei, jakie mieli, nawiązując z nim kontakt”. O tych kontaktach wiedział bp Bednorz, a także abp Zimoń. Ten ostatni potwierdził, że w latach 1986–88 Skworc kontaktował się z SB na jego osobiste polecenie.

Ujawnienie w 2006 r. współpracy ordynariusza tarnowskiego z bezpieką, jeszcze przed wydaniem „Księży…”, nieszczególnie diecezję tarnowską zbulwersowało, bo biskup zdążył wyprzedzić wydarzenia. Publicznie „wyspowiadał się” przed wiernymi, dokonując wiarygodnie brzmiącego aktu skruchy. Nie chcąc „żyć w dyskomforcie”, poprosił wcześniej red. dr. Andrzeja Grajewskiego z „Gościa Niedzielnego”, wówczas członka Kolegium IPN, i ks. prof. Jerzego Myszora z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego o to, żeby zbadali akta bezpieki z uwzględnieniem jego osoby. Poszli więc drogą ks. Isakowicza: – Bp Skworc nie zaglądał sam do teczek – opowiadał później ks. prof. Myszor. – Gdy to zrobiliśmy, przeczytał materiały i powiedział: publikujcie!

Czytaj też: Taki Kościół nie ma przyszłości

Lustracja arcybiskupa

W zasadzie niewiele było już do ujawnienia i dodania, tym bardziej że podstawowej teczki osobowej Skworca nie było. Bezpieka zakładała takie dossier wszystkim duchownym w chwili wstąpienia do seminarium. Teczka Skworca została prawdopodobnie zniszczona w 1989 r. lub następnym. Pozostały zdekompletowane materiały w innych teczkach, a w nich szczątkowa dokumentacja. Z tego, co zostało, można wyczytać, że w latach 1979–80 takich spotkań z TW było sześć i siedem w okresie 1986–88.

Autorzy kwerendy w „Gościu Niedzielnym” napisali, że zachowane dokumenty bynajmniej nie zawierają jakichkolwiek charakterystyk personalnych ani materiałów, które mogłyby być wykorzystane przeciwko bp. Bednorzowi i jego otoczeniu. Jest wprawdzie wzmianka, że na pierwszym spotkaniu oficer prowadzący, niejaki kpt. Jerzy Wach, zlecił Skworcowi dostarczenie informacji o jednym z kapłanów. Skworc zgodził się, bo miało chodzić wyłącznie o ogólnodostępne, oficjalne dane personalne.

Notabene własną kwerendę przeprowadził Kazimierz Świtoń, twórca wolnych związków zawodowych, który doszukał się w aktach raportów na siebie i WZZ. Zdaniem Świtonia „Dąbrowski” pojawiał się w materiałach SB dużo wcześniej, niż ks. Skworc został oficjalnie zarejestrowany. Przynajmniej od 1978 r. Świtoń do końca swoich dni (zmarł w 2014 r.) próbował zlustrować abp. Skworca, ale z różnych powodów tkwił w politycznej pustce, wołając tylko bezskutecznie przysłowiowym głosem na puszczy.

Czytaj też: „Tak, to musi runąć”. Młodzi rozliczają Kościół

Mało radykalne wyjście

Na początku listopada 2006 r. – dwa miesiące przed ukazaniem się „Księży...” – w tarnowskich kościołach odczytany został list bp. Skworca do wiernych z najważniejszym przesłaniem: „Moje sumienie nie obciąża grzech przeciwko Kościołowi i człowiekowi”.

Tym samym po raz pierwszy potwierdzone zostały oficjalnie powiązania biskupa z bezpieką. Później w „Gościu Niedzielnym” opublikowano „Dopowiedzenie” do wcześniejszego artykułu, w którym bp Skworc zgodnie z tytułem dopowiedział: „Nie zamierzam polemizować z zawartością omówionych materiałów. Oświadczam jedynie, że nigdy nie wyraziłem zgody na współpracę, a zaszeregowanie mnie przez SB jako TW było aktem jednostronnym, dokonanym bez mojej wiedzy. (…) W próbie werbowania mnie posłużono się metodą stopniowego szantażu. Jako pretekst wykorzystano to, że przewoziłem artykuły spożywcze, które kupiłem zupełnie legalnie. W podobnych sytuacjach nieraz bywali budowniczowie kościołów, bo skąd np. cegły, cement... W PRL każdy, nawet najbardziej absurdalny pretekst był wykorzystywany przez SB jako okazja do szantażowania i wymuszania spotkań i rozmów”.

I dalej: „Patrząc z dzisiejszej perspektywy, przyznaję, że z matni SB wychodziłem mało radykalnie. Zabrakło mi wówczas odwagi. Dziś czuję się zobowiązany przeprosić za to. Nie usprawiedliwia mnie fakt mieszania różnych płaszczyzn kontaktów z SB: tych formalnych, wynikających z pełnienia obowiązków służbowych, i tych będących wynikiem szantażu”.

Czytaj też: Kościół jako instytucję należy odrzucić

W tych gorących dniach list wspierający i rozgrzeszający swojego biskupa wystosowali kapłani diecezji tarnowskiej, „solidarni z pasterzem”: „Łatwo być sędzią i wydawać wyroki. Jednak nieuwzględnianie ówczesnego kontekstu historycznego oraz niezrozumienie metod i języka bezpieki krzywdzi osoby, które z całym oddaniem służyły Kościołowi i Ojczyźnie. (…) Nie wolno nikogo potępiać na podstawie jednostronnych materiałów wyprodukowanych przez Służbę Bezpieczeństwa PRL bez uwzględnienia ówczesnej sytuacji społecznej i bez wzięcia pod uwagę całokształtu ich życia. (…) Obecny biskup tarnowski nigdy nie zdradził Kościoła i nigdy nie miał złudzeń co do oceny komunistycznego systemu”.

Pod listem podpisało się 1107 kapłanów – 27 odmówiło. Małe ma znaczenie, czy list powstał spontanicznie, czy na rozkaz. Tysiące działaczy „Solidarności” zapłaciło wysoką cenę za lojalki, jakże często szantażem wymuszone, za różnego rodzaju uwikłania z bezpieką. Niestety, mogą tylko pozazdrościć takiej korporacyjnej, oddanej solidarności.

Czytaj też: Abp Jędraszewski zajął się „julkami”

Fala samobójstw w śląskiej diecezji

„Mało radykalne wychodzenie z matni SB” bp. Skworca nie przeszkodziło z końcem października 2011 r. w nominacji na arcybiskupa, metropolitę katowickiego. W tych wielkich dla niego dniach zawodowej kariery ks. Isakowicz-Zaleski przypominał, gdzie tylko mógł i nie przebierając w słowach, że na arcybiskupim fotelu sadza się byłego tajnego współpracownika komunistycznej bezpieki. Samotny głos namolnego Ormiaszki gubił się w chórze gratulacyjnych owacji. Zresztą Roma locuta, causa finita.

Nawet ujawienie przez Isakowicza serii samobójstw w diecezji tarnowskiej pod rządami Skworca nikogo nie skłoniło do pytań. Siedem księżych samobójczych śmierci w krótkim czasie. Potem jeszcze ósma. I ta najbardziej spektakularna, kiedy ksiądz proboszcz i zarazem kustosz Bazyliki Kolegiackiej św. Małgorzaty w Nowym Sączu powiesił się na plebanii bezpośrednio po wizycie u biskupa. Isakowicz zwracał uwagę, że oczywiście każdy przypadek jest inny, ale „nasuwały się wnioski, że w diecezji coś jest nie tak w relacjach między duchownymi i ordynariuszem”.

Czytaj też: Jak upada kult JPII

Rzecznik biskupa tarnowskiego z tamtych lat ks. Jerzy Zoń nazwał w Onecie te sugestie nadinterpretacją zaistniałych i znanych wszystkim faktów: „Autor używa stylu sugerującego istnienie obszarów niezbadanych i kryjących tajemnice. Tymczasem sprawy badała albo powołana specjalna komisja kościelna, albo policja. Wnioski z badań poważnych instytucji zaprzeczają teoriom ks. Zaleskiego”.

Sprawą fali samobójstw zajęła się wówczas „Rzeczpospolita”, w której jeden z anonimowych duchownych nazwał system panujący w diecezji typowo feudalnym: „Zarządzanie jest u nas bezduszne i bezwzględne, nie daje możliwości naprawienia błędu”.

Jezuita o. Jacek Prusak, psychoterapeuta z Nowego Sącza, komentował: „Księża skarżą się, że mają utrudniony dostęp do biskupa. Nie wszyscy też mają zaufanie, że będzie dla nich jak ojciec. Księża żyją tu pod presją, że muszą być doskonali. Nie mogą mieć słabości, a jeśli mają, to nie mogą ich ujawniać, bo obawiają się, że dostaną od biskupa taką karę, że będą pokutować do końca życia”.

Inny ksiądz alarmował na forum „Gazety Krakowskiej”: „To nie jest wina księży, którzy się wieszają, jak Wojtek, czy przedawkowują leki, jak Paweł, to nie wina ich słabej psychiki. To jest wina zderzenia się tej psychiki z murem niezrozumienia wśród przełożonych”.

Było, minęło, ucichło...

Czytaj też: Załatwieni na tacy. Jak Kościół wyzyskuje swoich pracowników

Watykan informować natychmiast

Za to kolejna sprawa, która priorytetowo zawisła przed państwową komisją ds. pedofilii, powinna krzyczeć coraz głośniej i głośniej. Z początkiem minionego dopiero co sierpnia na blogu ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego ukazał się wspomniany już artykuł „Krzywda pana Andrzeja”. Tekst siłą rzeczy doprowadził do odgrzebania spraw sprzed lat, które, jak się wydawało, są już na dobre pochowane.

Jesienią 2002 r. do biskupa tarnowskiego zwrócili się rodzice i pedagodzy z Woli Radłowskiej ze skargą na molestowanie seksualne ich dzieci przez proboszcza Stanisława P. Do kurii trafiły szczegółowe relacje kilkunastoletnich chłopców, potwierdzone przez dyrektora szkoły. Pamiętajmy, że Małopolska z Podhalem i Podkarpacie to teren, na którym zwyczajowo ksiądz to persona święta, której świętości nie godzi się naruszać. Tak więc donos do biskupa był nie tylko wyrazem wyjątkowej odwagi, ale i desperacji. W kurii przeprowadzono postępowanie wyjaśniające. Ks. Stanisław wprawdzie nie przyznał się do winy, ale musiał zrezygnować z probostwa i udać się... na urlop zdrowotny. Na koniec biskup udzielił mu reprymendy i wezwał do prowadzenia życia godnego kapłana. Żeby po prostu był już grzeczny. To oznaczało tylko jedno: sprawa nadużyć seksualnych była ewidentna i potwierdzona.

W tym czasie już od ponad roku obowiązywały watykańskie przepisy ustanowione przez Jana Pawła II. Nakazywały wyraźnie, że kiedy „ordynariusz lub hierarcha otrzyma wiadomość, przynajmniej prawdopodobną, o popełnieniu przestępstwa zastrzeżonego, po przeprowadzeniu badania wstępnego winien powiadomić o tym Kongregację Nauki Wiary”. Natychmiast. Tu nie chodziło o jakieś świeckie przepisy, które kościelna władza zwyczajowo może mieć w nosie. To był nakaz samego papieża! Kuria to zignorowała. Dlaczego?

Czytaj też: Żeby ścigać pedofilów, nie trzeba zaostrzać prawa

Diecezja karnego zesłania

Na publikację „Krzywdy pana Andrzeja…” diecezje katowicka i tarnowska zareagowały oświadczeniami. W imieniu tej pierwszej ks. dr Tomasz Wojtal, rzecznik prasowy i sekretarz arcybiskupa katowickiego, odniósł się do wydarzeń z 2002 r. i napisał: „W wyniku postępowania wyjaśniającego oceniono sprawę jako niespełniającą warunków do przekazania jej Kongregacji. W konsekwencji nie było przeszkód do wyrażenia zgody na posługę ks. P. na Ukrainie. (…) Nie można wykluczyć, iż bardzo krótki czas, jaki upłynął od promulgacji [ogłoszenia] nowych przepisów, i brak doświadczeń w dziedzinie ich stosowania mogły wpłynąć na podjętą ocenę sprawy czy wiarygodność oskarżeń”.

Czytaj też: Systemowe manewry. Jak Kościół (nie) walczy z pedofilią

W połowie 2003 r. ks. Stanisław P. został skierowany do posługi w diecezji kamieniecko-podolskiej w Gródku Podolskim. Według najnowszych danych diecezja ma około ćwierć miliona wiernych, ponad 200 parafii i niespełna 160 kapłanów. Cierpi na chroniczny brak duszpasterskich kadr. Wspomagają ją księża z krajowych diecezji, ale jest tajemnicą poliszynela, że kadrowa pomoc w tym rejonie to często sposób „karnego zesłania”. Albo kryjówka kapłanów, którym w kraju pali się grunt pod nogami. Odosobnienie grzesznych.

Przeprowadzka na Podole musiała być poparta pozytywną opinią biskupa tarnowskiego. Ks. Stanisław posiedział sobie na bezkresach i w sierpniu 2008 r. wrócił na łono macierzystej diecezji. Lecz nie w glorii pokutniczego samooczyszczenia. Nieoficjalnie wiadomo, że został wydalony po seksualnych skandalach z małoletnimi.

Potwierdzeniem tego stanu rzeczy może być fragment ostatniego komunikatu kurii tarnowskiej, mocno spóźnionego, jeżeli chodzi o wagę spraw, podpisanego przez ks. Ryszarda Nowaka, rzecznika prasowego następcy abp. Skworca bp. tarnowskiego Andrzeja Jeża: „Aktualnie Kongregacja Nauki Wiary w piśmie z 2.07.2020 nakazała – na skutek zawiadomienia złożonego przez biskupa tarnowskiego – prowadzenie kolejnego procesu karno-administracyjnego w sprawie ks. Stanisława P. O możliwości popełnienia przestępstwa przez duchownego podczas jego posługi na Ukrainie (2003–08) poinformował diecezję tarnowską biskup kamieniecko-podolski. Po zakończeniu dochodzenia wstępnego akta sprawy zostały 27.06.2019 przekazane do Kongregacji. Oskarżonemu grożą surowe kary, nie wyłączając wydalenia ze stanu duchownego. Delegat biskupa tarnowskiego ds. wykorzystywania seksualnego małoletnich [ks. kanclerz Robert Kantor – JD] złożył również w sprawie ks. Stanisława zawiadomienie do polskich organów ścigania”.

Czytaj też: Pedofilia w Kościele. Ofiary i państwo, które nie pomaga

Co i od kiedy wiedział Wiktor Skworc

Surowością kary kościelnej, która może spaść na pedofila, nie będziemy się zdumiewać. W osłupienie natomiast wprawiać musi fakt, że dopiero po 17 latach od uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa pedofilii powiadomione zostały o tym organy ścigania!

Zasadnicze jest pytanie – i dla państwowej komisji ds. pedofilii będzie najważniejszym z ważnych – czy w sierpniu 2008 r. ordynariusz tarnowski bp Skworc wiedział, co się działo na Podolu? Ks. Isakowicz twierdzi, że biskup Kamieńca Podolskiego już wtedy powiadomił Watykan o przestępczej działalności ks. Stanisława. Wydaje się mało prawdopodobne, żeby biskup tarnowski nie wiedział o dalszym ciągu pedofilskich skandali swego podwładnego, kiedy kierował go do pracy duszpasterskiej w Krynicy-Zdroju – do prestiżowej parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Do tego powierzył mu funkcję penitencjarza, kapłana szczególnie zaufanego, upoważnionego do udzielania rozgrzeszenia grzechów najcięższych, zastrzeżonych jedynie papieżowi i biskupowi.

Czytaj też: Ofiary księży pedofilów wciąż czekają na „przepraszam”

Ale nie owa szczególna rola penitencjarza jest tu najważniejsza. W końcu grzech i jego odpuszczenie to akt rozgrywający się w zaciszu konfesjonału. Jednak Skworc miał porażającą wiedzę o wyczynach na probostwie w Woli Radłowskiej. I więcej niż prawdopodobną o ekscesach na Ukrainie. Mimo to nie zakazał podwładnemu pracy z młodzieżą. Ks. Stanisław śmiało wywijał sztandarem wiary w krynickich szkołach i troskliwie opiekował się ministrantami. Jasne jak amen w pacierzu, że gdyby kuratorium oświaty znało szczegóły misji posłanniczej nauczyciela „od religii”, w Krynicy byłby kipisz. Był to też czas, kiedy papież Benedykt XVI (pontyfikat od 2005 r.) zwolnił prawie 80 biskupów za samo nieinformowanie Watykanu o pedofilii w swoich diecezjach.

Czytaj też: Ministrantki nie mają lekko

„Był pisemnie upominany”

Posługa kapłańska ks. Stanisława P. w Krynicy-Zdroju została z hukiem przerwana na początku 2010 r. Do kurii tarnowskiej zgłosił się wtedy pan Andrzej z zawiadomieniem, że w wieku 13 lat był molestowany przez ks. P. jeszcze w jego poprzedniej parafii, w której pracował, zanim trafił na probostwo w Woli Radłowskiej. I dopiero tej sprawie kuria nadała właściwy bieg, choć nadal nienachalnie, nie nazywając kategorycznie rzeczy po imieniu, pod osłoną kościelnej kurtyny.

W konsekwencji jeszcze w marcu biskup zawiesił księżego pedofila w czynnościach kapłańskich, z zawieszeniem jurysdykcji do udzielania sakramentu pokuty i głoszenia słowa Bożego włącznie. Przestępczy kaznodzieja otrzymał zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą, kazano mu zamieszkać w Domu Księży Emerytów i poddać się terapii.

Czytaj też: Tajemnice kardynała Gulbinowicza

Przed dziesięcioma laty sprawa wreszcie trafiła do Kongregacji Nauki Wiary – dołączono do niej materiały wcześniejszego bezskutecznego zgłoszenia z 2002 r. Kongregacja nakazała przeprowadzenie procesu kościelnego karno-administracyjnego. Zakończył się po trzech latach wymierzeniem podobnych kar, m.in. dziesięcioletnim zakazem sprawowania sakramentów świętych z wyjątkiem celebrowania Eucharystii dla emerytowanych kapłanów. Zakazy te były notorycznie łamane.

Ks. P. uczestniczył w życiu Kościoła, cenił sobie kontakty z dziećmi, odwiedzał wiernych po kolędzie. W bulwersującym oświadczeniu kurii katowickiej można przeczytać: „Za każdym razem, gdy docierała o tym informacja do władz kościelnych, był on konsekwentnie pisemnie upominany. Ponieważ nie odniosło to zamierzonego efektu, ostatecznie nałożona została na niego kara suspensy”.

Dopiero rok temu, przy okazji sprawy pedofilii na Ukrainie, zawiadomiono organy ścigania.

Czytaj też: Inny Kościół jest możliwy? „Przeczekiwanie wyć” przestaje działać

Trzeba było iść na policję

Jak poinformował ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, efektem sierpniowej publikacji „Krzywda pana Andrzeja…” było ujawnienie się 14 pokrzywdzonych. Dziś dorosłych mężczyzn około czterdziestki, niegdyś chłopców z bardzo wierzących rodzin, których ks. Stanisław P. dopadł na swej kapłańskiej drodze. Wielu korzysta z pomocy terapeutów, mieli i mają problemy z założeniem rodzin. Jeden z byłych ministrantów ks. Stanisława popełnił samobójstwo.

Kuria zmusiła księdza P. do pokrycia kosztów terapii pana Andrzeja, które wyceniono na 5 tys. dol. Ks. Isakowicz poinformował, że on te pieniądze przekazał parafii, w której działał ksiądz P., na leczenie molestowanych. Można domniemywać, że to tylko wierzchołek góry. Góry lodowej, od zimna której przelatują ciarki. Już wiadomo, że ujawnienia nie są zjawiskiem tylko spektakularnym, jednostkowym, zamykającym się w postaci i posłudze ks. Stanisława P.

W lutym br. przed Sądem Rejonowym w Nowym Targu ruszył proces ks. Mariana W. (l. 67), proboszcza kilku parafii diecezji tarnowskiej, oskarżonego o seksualne wykorzystywanie dzieci w latach 2003–12. Pokrzywdzonych jest 22 mężczyzn, ale w 11 przypadkach przestępstwa umorzono z uwagi na przedawnienie. Kuria o sprawie została powiadomiona jeszcze w 2013 r. i wydała oświadczenie, którego znamienity fragment zamieszczam: „Osoba zgłaszająca – wówczas już pełnoletnia – została poinformowana o prawie złożenia doniesienia na policję, ale z tego zrezygnowała”.

Ksiądz W. został odsunięty od pracy duszpasterskiej, a w procesie kanonicznym skazany na najsurowsze kościelne kary. Minęło pięć lat i do kurii tarnowskiej zgłosiła się jego kolejna ofiara. Tym razem poinformowano policję i prokuraturę. W sierpniu ubiegłego roku ks. W. został zatrzymany na terenie Domu Księży Emerytów, a następnie aresztowany.

Czytaj też: Właśnie poszłam do kościoła. I z niego wystąpiłam

Niech ksiądz Isakowicz nie odpuszcza

Trwający za zamkniętymi drzwiami proces nowotarski nazwano „największym procesem pedofilskim w Polsce”. Miejscem przestępstwa jest najbardziej pobożna diecezja w kraju, kierowana przez kilkanaście lat twardą ręką dzisiejszego abp. Wiktora Skworca. Co z tymi mniej pobożnymi? Których owce nie pasą się pod okiem tak pryncypialnych pasterzy? Strach się bać.

Stąd nadzieja, że namolny Ormiaszka nie odpuści, a państwowa komisja ds. pedofilii, choć bez fizycznej obecności ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, wyjaśni tę i inne sprawy. Wszak po to została powołana.

Dzisiaj abp Skworc wyraża poprzez swojego rzecznika „ogromny żal i ubolewanie z powodu krzywdy wszystkich ofiar ks. Stanisława P.”. Bóg jedyny wie, no i ksiądz Stanisław, ile ich było...

Czytaj też: Chory jest cały system, nie jeden biskup czy kardynał

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną