Społeczeństwo

Minister Czarnek punktuje, a naukowcom wstyd

Minister Przemysław Czarnek Minister Przemysław Czarnek Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Prawnicy z Ordo Iuris, głosiciele prawa bożego i naturalnego, czciciele JPII i hagiografowie żołnierzy najprzewyklętszych mogą spać spokojnie. Dóbr doczesnych im nie zabraknie.

Osobista ingerencja ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka i jego zauszników w listę punktowanych czasopism, z pominięciem procedury ewaluacyjnej prowadzonej przez Komisję Ewaluacji Nauki (co spotkało się ze stanowczym protestem tej instytucji), środowisko odebrało jako zamach na praworządność, ale także dobre obyczaje urzędowania.

Punkty dla pism prawicowo-katolickich

Naukowcy są nie tyle więc oburzeni, ile zażenowani i przestraszeni, a także rozbawieni. Owszem, wulgarna dosłowność w dowartościowaniu dodatkowymi punktami bądź obdarzeniu nimi 346 w wielu wypadkach kompletnie nic nieznaczących i niestojących nawet koło nauki czasopism wyznaniowych, powołanych do krzewienia wiary bądź ideologii katolickiej i nacjonalistycznej, budzi obrzydzenie jak każda obsceniczność i bezczelność. Sam byłem przez 25 lat redaktorem czasopisma „Principia”, które założyłem w 1989 r. na KUL, a od 1992 r. wydawałem na UJ. Nadal istnieje i ma punktów 40. Bez fałszywej skromności powiem, że jest jednym z głównych polskich czasopism filozoficznych.

Niejaki „Biuletyn Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół Wydziału Prawa KUL” będzie obecnie przynosił swym autorom po 70 punktów za każdy artykuł. Dla mnie to potwarz, lecz przede wszystkim kpina i dowód kompletnego braku powagi i wstydu w zarządzie resortu nauki. A komunikat owego, niby to naszego ministerstwa, które zapewnia, że przyznanie wielkiej liczby punktów czasopismom prawicowo-katolickim oznacza dbałość o „jakość publikacji oraz ich oddziaływanie we właściwym obszarze wiedzy”, oraz że „brano pod uwagę przede wszystkim wkład w rozwój badań naukowych, a także wierność właściwemu celowi badań naukowych, jakim jest poznawanie prawdy i jej obrona w kulturze”, wywołuje jedynie spór o to, czy autorzy tych słów kpią, czy może naprawdę z konia spadli.

Reklama