Już prawie 500 tys. uczniów podpisało petycję przeciwko majowemu powrotowi do nauki stacjonarnej. Jak zapowiedzieli członkowie rządu, od 4 maja do szkół pójdą wszystkie dzieci z klas I–III, od 15 maja – te z klas IV–VIII i ze szkół ponadpodstawowych w trybie hybrydowym, a 29 ma ruszyć powszechna edukacja w szkołach dla wszystkich.
Powrót do szkół, ale od jesieni
Zdaniem inicjatorów wspomnianej petycji, członków internetowej społeczności „Protest uczniowski”, przywrócenie zajęć stacjonarnych miałoby sens od września. „Powrót do nauki w szkole na ostatnie niecałe dwa miesiące jest niepotrzebny i tylko zdezorientuje uczniów klas 7. oraz 8., którzy w tym czasie prowadzą intensywną naukę do egzaminu ósmoklasisty. Sprzeciwiamy się powrotowi w tym roku szkolnym do nauki stacjonarnej i chcielibyśmy, by nasz głos, głos wszystkich uczniów, został usłyszany” – piszą.
Głos wszystkich uczniów to może nie jest, jednak biorąc pod uwagę łączną liczbę 4,8 mln osób uczących się w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych minus milion tych z klas I–III (raczej nie podpisują internetowych petycji) oraz ok. 250 tys. maturzystów (kwestia powrotu może im być obojętna) – petycję podpisał co siódmy. Bardzo liczni.
Zaległości, rozliczenia, sprawdziany
O tym, że dzieci i młodzież – choć wymęczone siedzeniem w domach – nie chcą wracać do szkoły, pisaliśmy kilka tygodni temu. Jak mówiła większość uczniów, nie o to chodzi, że nie tęsknią za rówieśnikami, za zmianą otoczenia. Po prostu boją się zapowiedzianych przez część nauczycieli rozliczeń.
12-latka z Opolszczyzny opowiadała nam wtedy o panicznym strachu przed panem od techniki, który „obiecał”, że po powrocie sprawdzi każdemu zeszyt, a ona swój zaniedbała. Więc wesoła, towarzyska dziewczynka z powodu tej techniki wolała już przesiedzieć na zdalnym do wakacji, bo od września tego przedmiotu nie będzie miała.
Teraz, gdy perspektywy powrotu się klarują, lęk, co oczywiste, rośnie. – Wróciłam wczoraj z delegacji, młody na powitanie przytulił się do mnie z całej siły – opowiada mama piątoklasisty z Poznania. – A potem zaczął rozmowę od tego, że wyliczył już sobie wszystkie dni w szkole i ile będzie lekcji biologii. Pani od biologii boi się najbardziej, gdyż groziła sprawdzaniem prac domowych z całego zdalnego nauczania.
„Trzeba było się uczyć, a nie grać w gry”
W jednej z warszawskich szkół społecznych dyrektor zarządził sesję egzaminacyjną dla klas IV–VII. Jak wyjaśnia w liście do rodziców, ma ocenić skuteczność zdalnej edukacji, określić, które zagadnienia z programu będą wymagać powtórki w klasie następnej („o ile znajdziemy na to czas”), i „doprowadzić do sytuacji normalnego sprawdzenia wiedzy i umiejętności, pisanego bez pomocy osób trzecich”.
Sesja ma być przeprowadzona w czerwcu, a jej wyniki nie wpłyną na oceny roczne. „Podczas egzaminu będzie możliwość korzystania z zeszytów przedmiotowych, w których mam nadzieję, jest wiele cennych informacji” – pisze dyrektor. W ramach sesji np. czwartoklasiści jednego dnia zdawać będą dwa egzaminy – z języka polskiego i matematyki (każdy po 60 minut) – a kilka dni później, też jednego dnia, z historii i przyrody (80 min) oraz angielskiego (90 min). Podobnych, choć może nie aż tak ekstremalnych relacji w rozmowach i internetowych dyskusjach powtarza się wiele. A tu i ówdzie przeplatają się z nimi stwierdzenia z kategorii „trzeba było się uczyć, a nie grać w gry na zdalnym”.
Straszak: podstawa programowa
Na szczęście to nie jest całość obrazu. Wielu nauczycieli deklaruje, że na pierwsze zajęcia przyniesie dzieciakom ciastka, że każdą lekcję, którą się da, przeprowadzi w parku lub na boisku. Że będzie przede wszystkim słuchać, rozmawiać i dawać wsparcie.
Pytanie, na jak długo wystarczy konsekwencji w tym podejściu. Straszak niezrealizowanej podstawy programowej ma swoją moc, a formaliści wśród dyrektorów mają narzędzia – i do pozytywnego, i negatywnego motywowania.
Nawet jeśli planowana sesja w warszawskiej szkole społecznej nie wpłynie na oceny roczne uczniów, na postawie nauczycieli odbije się niemal na pewno. A prawda jest taka, że skoro rządzący podjęli już takie, a nie inne decyzje, najpoważniejszy egzamin w najbliższych tygodniach jest zupełnie inny i to właśnie nauczyciele mają go do zdania.