Matura to dla nauczycieli sprawdzian ze znajomości procedur. Gdyby uczniowie ponieśli porażkę na egzaminie, zostanie nam to wybaczone. Cóż, nie nauczyli się. Nikt nam jednak nie daruje – ani dyrekcja, ani instytucje nadzorujące – gdy zawalimy z procedurami. Choć bierzemy udział w egzaminie, o wiele ważniejsze od sprawdzania wiedzy i umiejętności jest dbanie o bezpieczeństwo. Za to, aby nikomu włos nie spadł z głowy, jesteśmy odpowiedzialni.
Zasad zachowania się na maturze uczymy się jak Dekalogu. Na pamięć i z pokorą. Z przykazaniami się nie dyskutuje. Musimy je znać i stosować w każdych warunkach. Choćby nam bomby – odpukać w niemalowane – spadały na głowę. Każdy ruch na egzaminie jest regulowany przez procedury. Nawet puścić bąka można tylko według określonych zasad. A będzie naprawdę poważnie, jeśli dojdzie do zdarzenia zagrażającego bezpieczeństwu. Wtedy trzeba przestrzegać procedur co do joty. No i mieć głowę na karku.
Tylko nie bomba
To moja 26. matura. Ponieważ wiele rzeczy już widziałem, wiem, co może się stać. Młodzi nauczyciele są zwykle bardziej nonszalanccy. Cóż może się zdarzyć? To przecież tylko matura. A jednak… Pamiętam, jak uczennica po wyjściu z sali udała się na trzecie piętro i chciała wyskoczyć przez okno. Na szczęście dyżurujący nauczyciele czuwali. Powstrzymali, wezwali karetkę. Pamiętam, jak maturzysta wstał i runął jak długi. Stracił przytomność. Wtedy ja wezwałem pogotowie. Pamiętam, jak absolwentka po wyjściu z egzaminu wsiadła do samochodu, ruszyła i spowodowała wypadek. Inna wpadła w szał i nie była w stanie się uspokoić.