JAKUB KNERA: Od kiedy jeździsz na mistrzostwa w piłce nożnej?
ŁUKASZ WINGERT: Jeżdżę za kadrą od 15 lat i byłem na wszystkich meczach na mistrzowskich imprezach. Po raz pierwszy byłem w Niemczech w 2006 r., a potem w 2012 widziałem 12 meczów, w 2016 – 11, w 2018 – 12 i teraz wszystkie trzy mecze polskiej reprezentacji.
Jak jeździsz na mecze?
W tym roku jechaliśmy do Kaliningradu samochodem, potem lecieliśmy liniami Ural Airlines do Sankt Petersburga. Na granicy pokazujesz kupiony bilet, na podstawie którego dostajesz Fan ID, i on upoważnia cię do wjazdu do Rosji.
Do Sewilli, która jest w Unii Europejskiej, jeżdżę jako ozdrowieniec – przeszedłem covid w kwietniu i do października mam paszport ozdrowieńca, a mój ojciec był dwukrotnie szczepiony i musi pokazać certyfikat z kodem QR na lotniskach. Normalnie musisz mieć test, kiedy wracasz do Polski i przekraczasz jednorazowo granicę każdego państwa. Także kiedy jesteś w Wielkiej Brytanii, mimo że jestem ozdrowieńcem – poza strefą Schengen nie respektują tego.
Jak wygląda planowanie wyjazdów na mecze? Kiedy zaczynasz?
W normalnej, niepandemicznej sytuacji wszystko dzieje się w momencie, kiedy są ogłoszone grupy i rozrywki. Rezerwujemy loty i miejsca w hotelach. Wtedy bilety są najtańsze – wiemy, do jakiego miasta lecieć, i ceny są normalne, zanim przewoźnicy zorientują się, że ludzie się na nie rzucą. To najlepsza opcja, żeby przyoszczędzić.
Przy Euro 2020 sporo się pozmieniało, bo rok temu mecze miały się odbywać gdzie indziej.