Egzamin maturalny, czy się go zdało, czy nie, można poprawiać w ciągu pięciu lat maksymalne pięć razy. Jedni absolwenci robią to, aby wreszcie zdać (uzyskali mniej niż 30 proc. z przedmiotu obowiązkowego: j. polskiego, obcego lub matematyki), inni, aby podwyższyć wyniki lub zmierzyć się z przedmiotem, którego wcześniej nie wybrali. O przyczyny nikt nie pyta, szkoły nawet udają, że problemu nie ma.
Najlepsze licea podają na swoich stronach internetowych, jaki procent absolwentów zdało maturę. Najczęściej jest to 100 proc. Chwalą się też wysokimi średnimi, np. 65–70 proc. z biologii czy chemii. Informacje te mają przyciągnąć nowych zdolnych uczniów do szkoły. Patrzcie, jak wspaniałe mamy wyniki. Przyjdźcie do nas, a uzyskacie podobne.
Szkoły muszą mieć powód do dumy
Żadna szkoła nie podaje do publicznej wiadomości, ilu jej absolwentów chce poprawiać wyniki. Takie dane mogłyby podziałać na kandydatów jak kubeł zimnej wody na głowę. Co z tego, że wszyscy zdali egzamin, a wyniki średnie są znacznie wyższe od krajowych, jeśli tak wielu absolwentów chce swoją maturę pisać ponownie? Coś tu śmierdzi, prawda?
To nie uczniowie z najsłabszych szkół masowo poprawiają wyniki egzaminu. O wiele częściej maturę zdają jeszcze raz, nawet przez kilka kolejnych lat z różnych przedmiotów, absolwenci najlepszych liceów. O tym się jednak nie mówi. Nie ujawnia się, że wyniki, którymi chwali się szkoła, niby wybitna, dla uczniów są powodem do wstydu. Trzeba je będzie poprawić, inaczej nie uda się dostać np. na wydział lekarski, no chyba że gdzieś na prowincji.
Wchodząc na stronę internetową liceum z pierwszej dziesiątki w województwie i klikając w zakładkę „matura”, można się dowiedzieć, o ile punktów procentowych nasi uczniowie zdali lepiej egzamin dojrzałości w porównaniu do średnich wyników krajowych.