O mężczyźnie, który targnął się na swoje życie, wiadomo niewiele. Jak donosi „Gazeta Wyborcza”, bywał w miasteczku regularnie, wspierając medyków to dobrym słowem, to poczęstunkiem. Mimo że obecni na miejscu lekarze błyskawicznie udzielili mu pomocy, niedługo później zmarł w szpitalu. Wydarzenie zasadniczo zmieniło dynamikę protestu.
Smutne białe miasteczko
Bojowy duch jakby gdzieś uleciał. Choć jeszcze tydzień temu medycy odgrażali się, że „czekają na osobę decyzyjną”, a więc premiera, w obliczu tragedii zgodzili się na spotkanie z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia. Komitet Protestacyjno-Strajkowy Ochrony Zdrowia natychmiast zawiesił debaty, konferencje, diagnostykę i warsztaty, a Białe Miasteczko oficjalnie przeszło w formułę „cichego dyżuru”. Namioty związków zawodowych, Krajowej Izby Fizjoterapeutów, Polskiego Korpusu Ratownictwa Medycznego, a nawet podpinającej się pod protest Agrounii stoją dziś puste, ambasadorów strajku została na Al. Ujazdowskich garstka.
Zapytana o to, czy podjęcie rozmów z ministerstwem to kapitulacja, pielęgniarka Iwona Borchulska stanowczo oponuje: – Komitet zrobił krok w tył i ustąpił z żądania obecności premiera, chociaż liczymy na to, że jednak się pojawi i poświęci nam pół godziny. Daleko nie ma – uśmiecha się cierpko, spoglądając w stronę kancelarii. – Na co dzień pracujemy ze śmiercią, ale sobota wstrząsnęła nami wszystkimi. Nie możemy jednak rezygnować z walki o poprawę losu pacjentów i alarmowania, że nas, przedstawicieli zawodów medycznych, jest w Polsce o połowę mniej niż w UE. Stoimy pod ścianą, nie można tej reformy przeprowadzić za dwie kadencje, bo wtedy nie będzie już co zbierać.