Martwe ciała czworga uchodźców znaleziono przy granicy polsko-białoruskiej dopiero w ostatnią niedzielę, ale sprawa Usnarza Górnego wybuchła przecież w sierpniu – prawie miesiąc temu. Od tamtej pory wszyscy zdążyliśmy się już wobec niej publicznie określić – w mediach społecznościowych, elektronicznych lub papierowych, albo chociaż na forum rodziny i przyjaciół.
Zgodnie z zasadą polaryzacji w sprawie uformowały się dwie frakcje: humanitaryści i państwowcy.
Humanitaryści
Pierwsi podkreślają, że nikt nie jest nielegalny, chcą witać przybyszów chlebem i solą, nieść pomoc oraz wspierać w przechodzeniu przez procedury. To oni próbowali przerzucać do obozowiska w Usnarzu torby z lekami, wodą i jedzeniem; to oni przemierzają właśnie w tej chwili podlaskie puszcze, wypatrując zagubionych i wycieńczonych ludzi z odległych stref klimatycznych i językowych; utrzymują kontakt telefoniczny z osobami z Usnarza; edukują mieszkańców terenów przygranicznych, co wolno i należy zrobić, kiedy spotka się uchodźcę; palą znicze przed siedzibą Straży Granicznej w Warszawie, organizują zbiórki i protesty. Generalnie: upominają się o rządy prawa; bronią praw człowieka i konwencji genewskiej. Bronią tego, co kiedyś uchodziło za wartości europejskie.
Dzięki dobrej organizacji i wykorzystaniu mediów społecznościowych są widoczni i słyszalni, ale nie jest ich wielu. O dziwo w duchu humanitaryzmu wypowiedział się o sprawie Usnarza także polski episkopat, ale nie przymnożyło to humanitarystom zwolenników.