Janusz Szymik padł ofiarą księdza pedofila, gdy miał 12 lat. Był molestowany i gwałcony przez proboszcza z Międzybrodzia. Gdy jako dorosły mężczyzna opowiedział swoją historię, sprawa potoczyła się w zadziwiająco przyzwoity jak na Polskę sposób.
Już kilka dni po nagłośnieniu przez Onet tragicznej historii Janusza Szymika bp Roman Pindel z diecezji bielsko-żywieckiej skierował do mieszkańców Międzybrodzia Bialskiego list, w którym sam zwrócił uwagę na „bolesną kwestię ogromnej krzywdy tak naprawdę nie wiadomo ilu osób”. Bo ofiar księdza Jana W. było więcej. „Nie wszyscy uświadamiają sobie rozmiar zranień, które mogą ujawnić się dopiero po wielu latach. Dotyczy to samych pokrzywdzonych, ale także i krewnych, bliskich i znajomych. Chodzi tu o takie zranienia jak zgorszenie, kryzys wiary i ufności wobec Boga. Żadne słowa nie wyrażą dostatecznie współczucia, żalu i prośby o przebaczenie” – napisał Roman Pindel.
Czytaj też: Tomaszów Lubelski. Czy to było molestowanie?
Kuria odpowiada. To zakrawa na aberrację
Ks. Jan W. przyznał się do winy i w procesie kanonicznym został skazany na karę pięcioletniego zakazu wykonywania posługi kapłańskiej, spowiadania i nakaz przebywania w odosobnieniu. Karę kościelną poniósł także bp Tadeusz Rakoczy, któremu Janusz Szymik miał się skarżyć już w latach 90. Watykan uznał, że jest winny tuszowania pedofilii.