Jestem oburzona, wściekła na to, co się stało w Częstochowie. Mam 41 lat, specjalizację i doktorat z chirurgii. Od trzech lat bezskutecznie staramy się o dziecko. Jestem po trzech ciążach biochemicznych. Dofinansowanie do in vitro nie przysługuje mi (już) z racji wieku i miejsca zamieszkania. W Lublinie prace nad dofinansowaniem stanęły po podpisach 2 tys. mieszkańców przeciw. Jawna dyskryminacja.
Przed in vitro spróbowaliśmy inseminacji. Udało się, okazało się, że znów jestem w ciąży. Bardzo rzadko zdarza się zajść po pierwszym podejściu. W szóstym tygodniu po raz pierwszy zobaczyłam bicie serca płodu. Po kolejnych dwóch tygodniach tętno było już za niskie. Miałam przyjść na kontrolę za dwa tygodnie. Może być wada serca albo chromosomalna, usłyszałam. Każda wizyta prywatna po 200 lub 400 zł z USG.
Nie wytrzymałam nerwowo
Zaczęłam wertować angielskie artykuły naukowe. Wszystko wskazywało na to, że ciąża się nie rozwija i obumrze, stąd zalecenia z londyńskiego artykułu „Normal Ranges of Embryonic Length, Embryonic Heart Rate, Gestational Sac Diameter and Yolk Sac Diameter at 6–10 Weeks”, żeby takie pacjentki jak ja częściej kontrolować. Pytanie, po co? Bo w kraju cywilizowanym takie ciąże terminuje się również, jeśli nie przede wszystkim, dla zdrowia psychicznego rodziców. U nas?
Nie wytrzymałam nerwowo. Tydzień później poszłam do innego lekarza: tętno jest, ale