Oskarżona nazywa się Justyna W. Świadek ma na imię Anna. Dwie kobiety w różnym wieku, ale dotknięte podobnym doświadczeniem. Justyna przed laty wyrwała się z przemocowego małżeństwa. Została z trójką dzieci, wspierających ją dziś w jej decyzjach. Ale wcześniej doświadczyła na sobie, że każda ciąża to mniejsza szansa na wyrwanie się z koła przemocy. Czy żałuje, że ma dzieci? Na pewno nie. Czy może, jak mało kto, zrozumieć dramat kobiety wikłanej w ciążę jak w sieć? Z pewnością tak.
Czytaj też: Grozi jej więzienie za pomoc w aborcji. „Nie mam się czego wstydzić”
Ta, która podzieliła się tabletką
Anna miała dopiero jedno dziecko i świadomość, że druga ciąża może być wyrokiem dożywocia. Przemocowy mąż, kontrolujący każdy aspekt życia, monitorujący korespondencję, stale przeglądający telefon, decydował sam, jaki lekarz i czy w ogóle. Na co można wydać pieniądze, jakie są plany Anny na jutro i na resztę życia. Mąż przemocą odbierający wolność osobistą korzystał ze swojej siły, by uniemożliwić jej wyjazd za granicę, gdzie mogłaby legalnie poddać się aborcji.
Te dwie kobiety nie spotkałyby się, gdyby nie fundamentalistyczny, patriarchalny skrypt, jaki zrealizował się w ich życiu. Pan i Bóg Justyny sprawił, że uwolniona z małżeństwa zaczęła działać na rzecz praw kobiet. Pan i Bóg Anny – postanowił ukarać. Gdy już uniemożliwił wyjazd, na moment dał poczucie, że udało jej się uciec spod pańskiego oka i skontaktować z Justyną. A właśnie zastawiał pułapkę. Pchnął obie kobiety wprost w ręce policjantów, powiadomionych już i umówionych w danym miejscu o danej godzinie.