O ile mi wiadomo, deportacja Irakijczyka (jedni mówią 26-letniego, inni 30-letniego; dalej będę używał litery I. na oznaczenie rzeczonej osoby) wzbudziła dość umiarkowane zainteresowanie mediów i komentatorów politycznych. Chcąc być w zgodzie z oficjalnym żargonem prawnym i sytuacją faktyczną, powinienem napisać: „próba wyegzekwowania zobowiązania do powrotu”, i to z dwóch powodów.
Po pierwsze, nasze prawo w ogóle nie używa terminu „deportacja” (słowo to nie kojarzy się najlepiej z dobrze znanych powodów historycznych), a właśnie „zobowiązanie” itd. (tak stoi w ustawie z 2013 r. o cudzoziemcach, obmyślonej jeszcze przez „naszych poprzedników”, jakby powiedział p. Morawiecki), a po drugie, na razie (stan na 31 lipca) miała miejsce nieudana próba deportacji.
Czytaj też: Uchodźcy wychodzą z ośrodków. Po miesiącach upokorzeń
Tu decyduje straż graniczna
Wiadomo, że kapitan samolotu wytypowanego przez straż graniczną (SG) odmówił przyjęcia deportowanego na pokład 26 lipca, a ponowna próba nie została podjęta w kolejnych dniach. O I. wiadomo, że przedostał się nielegalnie na terytorium Polski z Białorusi, został ujęty przez SG, osadzony w zamkniętym ośrodku i nie otrzymał zgody na pobyt. W swoich staraniach o tzw. pomoc międzynarodową, w których pomagali mu aktywiści pracujący na rzecz osób próbujących się przedostać przez granicę polsko-białoruską, powoływał się na to, że w Iraku grozi mu kara śmierci za udział w protestach antyrządowych.
Natomiast, znowu zastrzegając, że moja wiedza może być niepełna, nie wiadomo dokładnie, gdzie I.