Społeczeństwo

Pryncypialna deportacja i narodowo-sportowe bicie piany

Robert Lewandowski. Mecz Ligi Narodów Polska – Belgia, 14 czerwca 2022 r. Robert Lewandowski. Mecz Ligi Narodów Polska – Belgia, 14 czerwca 2022 r. Jacek Szydłowski / Forum
Narodowo-sportowe bicie piany nieźle koresponduje z narracją straży granicznej o zasadności deportacji kogoś, kto nie mieści się w granicach nie tyle polskości, ile prawa do przebywania nad Odrą i Wisłą.

O ile mi wiadomo, deportacja Irakijczyka (jedni mówią 26-letniego, inni 30-letniego; dalej będę używał litery I. na oznaczenie rzeczonej osoby) wzbudziła dość umiarkowane zainteresowanie mediów i komentatorów politycznych. Chcąc być w zgodzie z oficjalnym żargonem prawnym i sytuacją faktyczną, powinienem napisać: „próba wyegzekwowania zobowiązania do powrotu”, i to z dwóch powodów.

Po pierwsze, nasze prawo w ogóle nie używa terminu „deportacja” (słowo to nie kojarzy się najlepiej z dobrze znanych powodów historycznych), a właśnie „zobowiązanie” itd. (tak stoi w ustawie z 2013 r. o cudzoziemcach, obmyślonej jeszcze przez „naszych poprzedników”, jakby powiedział p. Morawiecki), a po drugie, na razie (stan na 31 lipca) miała miejsce nieudana próba deportacji.

Czytaj też: Uchodźcy wychodzą z ośrodków. Po miesiącach upokorzeń

Tu decyduje straż graniczna

Wiadomo, że kapitan samolotu wytypowanego przez straż graniczną (SG) odmówił przyjęcia deportowanego na pokład 26 lipca, a ponowna próba nie została podjęta w kolejnych dniach. O I. wiadomo, że przedostał się nielegalnie na terytorium Polski z Białorusi, został ujęty przez SG, osadzony w zamkniętym ośrodku i nie otrzymał zgody na pobyt. W swoich staraniach o tzw. pomoc międzynarodową, w których pomagali mu aktywiści pracujący na rzecz osób próbujących się przedostać przez granicę polsko-białoruską, powoływał się na to, że w Iraku grozi mu kara śmierci za udział w protestach antyrządowych.

Natomiast, znowu zastrzegając, że moja wiedza może być niepełna, nie wiadomo dokładnie, gdzie I. miałby wrócić, czy do Iraku, czy gdzieś indziej. Rzecz byłaby bardziej transparentna, gdyby było wiadomo, gdzie miał wylądować samolot z I. na pokładzie, ale to zostało chyba objęte tajemnicą państwową, być może by nie powstał niebezpieczny precedens, zagrażający interesom państwa polskiego, w szczególności jego bezpieczeństwu.

Oto wyjaśnienie terminologiczne (jednak używam słowa występującego w tytule). Deportacja to wydalenie cudzoziemca na podstawie decyzji administracyjnej. Z reguły wydalenie dotyczy cudzoziemców, którzy nielegalnie przebywają na terytorium określonego państwa, nielegalnie podejmują w nim zatrudnienie lub stanowią zagrożenie dla państwa. Co do zasady każde państwo ma prawo określać warunki, na jakich cudzoziemcy mogą wjeżdżać i przebywać na jego terytorium. Jednak w pewnym zakresie kwestiami deportacji obcokrajowców zajmuje się także prawo międzynarodowe. Przykładowo protokół nr 4 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka zakazuje zbiorowego wydalania cudzoziemców (sprawa deportacji każdej osoby powinna być rozpatrzona indywidualnie), zaś protokół nr 7 przewiduje pewne gwarancje proceduralne: decyzja o deportacji powinna być podjęta na podstawie ustawy (nie może to być czyste uznanie urzędnika), należy wysłuchać argumentów obcokrajowca; powinien mieć możliwość wniesienia odwołania; mieć prawo skorzystać z pomocy pełnomocnika (adwokata, radcy prawnego lub innej osoby), który będzie reprezentować go w postępowaniu.

W Polsce decyzję deportacyjną podejmuje w zasadzie SG. W decyzji o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu orzeka się zakaz ponownego wjazdu na terytorium RP i innych państw obszaru Schengen oraz określa się okres obowiązywania tego zakazu. W zależności od okoliczności decyzja deportacyjna może być wyegzekwowana przy pomocy środków przymusu.

Czytaj też: Ukraińcy znowu mają problemy na polskiej granicy

TVP odwraca porządek rzeczy

Sprawa I. nie jest do końca jasna. Wiadomo, że kapitan samolotu miał prawo nie dopuścić do wpuszczenia go na pokład maszyny i skorzystał z tego uprawnienia. Oto opis zdarzenia zaczerpnięty ze strony internetowej TVP Info: „Aktywiści chcący przyjmowania nielegalnych imigrantów nagłośnili sprawę Irakijczyka, którego deportacji z Polski odmówił kapitan samolotu – rzekomo w obawie o bezpieczeństwo mężczyzny w jego ojczyźnie. Straż graniczna podkreśliła, że lewicowi dziennikarze opisujący sprawę nie skontaktowali się z funkcjonariuszami, aby poznać fakty. Tymczasem kapitan miał odmówić przewiezienia Irakijczyka, ponieważ istniało według niego uzasadnione ryzyko zagrożenia bezpieczeństwa lotu. »Polska chce deportować do Iraku 26-letniego opozycjonistę, któremu w kraju grozi kara śmierci. We wtorek życie chłopaka uratował kapitan samolotu, który nie zgodził się odlecieć. Brawa! Całkowita pogarda straży granicznej dla praw człowieka« – alarmowali aktywiści, powołując się na TOK FM”.

Zwraca uwagę to, że TVP Info chyba odwróciła naturalny porządek rzeczy, bo to raczej TOK FM powołało się na aktywistów. Nie spotkałem się z bezpośrednią relacją kapitana samolotu na temat jego motywacji. Inaczej przedstawiają to aktywiści („Brawo” – chwalą tę decyzję), a inaczej TVP Info i SG, twierdząc, że odmowa wpuszczenia I. do samolotu była podyktowana względami bezpieczeństwa lotu (SG informuje, że I. zachowywał się agresywnie).

TVP Info stosuje dobrze znany język: „aktywiści chcący przyjmowania nielegalnych uchodźców” (tak jakby chęć pomocy takim osobom była czymś zadziwiającym) czy „rzekomo w obawie o bezpieczeństwo mężczyzny w jego ojczyźnie” (tak jakby było wiadomo, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo). Podobny styl prezentuje portal Niezalezna.pl, powiadając, że posłowie Lewicy i KOD blokują deportację nielegalnego imigranta zagrażającego bezpieczeństwu lotu. Jak już wielokrotnie zaznaczałem, ponieważ uważam, że mamy do czynienia z TVP(Dez)Info (i z portalem DobrozmiennieZależna.pl), nie mam zaufania do relacji o I. w tzw. telewizji publicznej i podobnych mediach.

Czytaj też: Jak przyjąć uchodźców? Uczmy się na błędach Niemiec

PiS-suweren i obcy barbarzyńcy

Nie ma wątpliwości, że I. mógł być deportowany z tego prostego powodu, że pojawił się nielegalnie na terytorium państwa polskiego. Ponieważ jednak bardzo wiele osób będących w podobnej sytuacji nie otrzymuje postanowienia o obowiązku powrotu, można domniemywać, że zachodzą jakieś dodatkowe okoliczności uzasadniające jego deportację. Nie podjął zatrudnienia w Polsce, bo nie miał możliwości po temu. Nic, co jest wiadome, nie sugeruje, że jest osobą niebezpieczną dla państwa polskiego, bo gdyby tak było, raczej nie pozwolono by mu na kontakty z aktywistami, jak wiadomo, zdradzieckimi mordami i personami notorycznie donoszącymi do „brukselskiego okupanta” (malownicze określenie p. Suskiego).

Nadto gdyby był rzeczywiście groźny, to warunki deportacji zostałyby ustalone z odpowiednimi władzami lotniczymi, np. przez zapowiedź, że I. będzie doprowadzony w kajdankach i eskortowany przez specjalnie oddelegowanego funkcjonariusza SG lub jakiejś służby specjalnej. Nie wykluczam, że I. zachowywał się agresywnie, ale to też można było przewidzieć, zważywszy na jego motywację – nawet jeśli SG w nią nie wierzy, wypada uznać, że subiektywnie jest ważna.

Wygląda na to, że SG niezbyt poważnie traktuje własne wyjaśnienia. Może aktywiści przesadzają w stwierdzeniu, że SG wykazuje całkowitą pogardę itd., ale wiele działań pograniczników na polsko-białoruskiej rubieży skłania do oceny, że nie mają oni nadmiernego szacunku dla praw człowieka. A wystarczy przecież przyjąć prostą regułę, że nie deportuje się osób, co do których można przypuszczać, że ich bezpieczeństwo jest zagrożone.

Jaki był motyw deportacji? Ano chyba bardzo prosty, mianowicie okazanie, że SG patriotycznie dba o interes publiczny. Ciekawe, że spora część komentarzy w internecie podziela opinię o tylko rzekomym zagrożeniu dla I. w jego ojczyźnie, a spotkałem nawet i taki: „Podziękowanie straży granicznej za służbę dla Polski”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawa z I. jest polityczną pokazówką mającą poprawić notowania tzw. dobrej zmiany u suwerena. A może też chodzi o ratowanie relacji z p. Orbánem w związku z jego ostatnimi proklamacjami o czystości rasowej, podobnymi do hasła „Polska cała tylko biała”, często skandowanym u nas. Deportacja I. może być uznana za cząstkową realizację tego programu, uzmysławiającą PiS-suwerenowi, że SG, jedno ze zbrojnych ramion tzw. dobrej zmiany, skutecznie chroni naród przed obcymi barbarzyńcami.

Czytaj też: Dziki zachód przy granicy z Białorusią. Epitafium dla patostrefy

Lewandowski, czyli euforia

Przechodzę do drugiej części tytułu. Jestem zagorzałym kibicem sportowym, m.in. klubu piłkarskiego FC Barcelona. Nic tedy dziwnego, że oglądałem nocne transmisje ze spotkań tej drużyny z Realem Madryt i Juventusem Turyn rozegranych w USA. Dodatkowego smaczku tym imprezom dodawał debiut Roberta Lewandowskiego w katalońskim klubie. Słuchając komentatorów Polsat Sport, miałem wrażenie, że dzieje się coś w rodzaju „Lewandowski a sprawa polska”, ponieważ głównym przedmiotem narracji sprawozdawców było to, co Robert zrobił, robi i będzie robił dla FC Barcelona jako wybitny polski sportowiec i jak dzięki temu stanie się ambasadorem naszego kraju, przy okazji znacznie powiększając wielkość klubu, który i tak już był wielki.

Euforia komentatorów nie korespondowała z raczej marnymi występami p. Roberta, ale to chyba nie miało znaczenia, bo ich (sprawozdawców) zadaniem było narodowe bicie piany. Podobnie było w przypadku występów Igi Świątek w turnieju szumnie nazwanym Poland Open rozgrywanym w Warszawie. Zawodniczka odpadła w ćwierćfinale, przegrywając ze znacznie niżej notowaną rywalką. Ten mecz śledziłem w podróży w internecie, gdzie pojawiały się takie komunikaty: „as serwisowy naszej rodaczki”, „punkt naszej liderki rankingu WTA”, „forhend polskiej zawodniczki” itd. Uważam to, podobnie jak w przypadku Lewandowskiego, za przesadę, właśnie za narodowo-sportowe bicie piany mające uzmysłowić widzom telewizyjnym, słuchaczom radia czy konsumentom internetu, że oto sukcesy wymienionych dwóch gwiazd sportu (nie ma przecież wątpliwości, że Świątek i Lewandowski są takowymi) mają jakiś szczególny związek z ich narodowością.

Chciałbym być właściwie zrozumiany. W swoich felietonach w „Polityce” już podkreślałem, że sport funkcjonuje w szerokim kontekście społecznym, że ma rozmaite związki z polityką, że wyraża aspiracje narodowe i państwowe, że sukcesy „naszych” zawodników są „naszymi” osiągnięciami, a tak samo jest z porażkami itd. Nie dziwi zatem, że bywają wojny sportowe, jak ta Hondurasu z Salvadorem w 1969 r., że bojkotuje się igrzyska olimpijskie z powodów politycznych, że sławny gest Kozakiewicza w trakcie olimpiady w Moskwie w 1980 r. był od razu interpretowany jako wymierzony w ZSRR, że niewpuszczenie tenisisty Djokovica do Australii, bo nie zaszczepił się na covid, omal nie wywołało dyplomatycznego kryzysu australijsko-serbskiego, że (ponoć) rosyjska inwazja na Ukrainę została opóźniona z powodu zimowych igrzysk w Pekinie, że kibice tureckiego klubu Ferenbahce zaczęli skandować „Putin, Putin”, gdy stracili bramkę w meczu (odbył się w Stambule) z Dynamem Kijów itd. – przykłady można mnożyć.

Nie trzeba zresztą wskazywać na związki sportu z wielką polityką, aby unaocznić, że zawody i ich rezultaty stanowią ważną okazję do demonstrowania sympatii i antypatii narodowych, państwowych, lokalnych, regionalnych czy etnicznych. To wszystko prawda, ale mimo wszystko nie usprawiedliwia wspomnianych komentarzy do występów Świątek i Lewandowskiego, ponieważ mają one minimalny związek z ich rzeczywistą wartością sportową. To, że oboje są wybitnymi sportowcami, nie zależy od okazjonalnych porażek (przegrana należy do istoty sportu) – gdyby „nasza” tenisistka wygrała Poland Open, a „nasz” piłkarz strzelił hattricka Realowi, niewiele by to zmieniło w rzeczywistym stanie rzeczy. Tedy sprawy trzeba oceniać w języku przedmiotowo adekwatnym, a nie angażować uroczystej mowy patriotycznej.

Czytaj też: Robert Lewandowski Katalończyk. Ryzykowny transfer do Barcelony

Historia sportu albo dowcip

Dawno już nie cytowałem mojego ulubionego autora, mianowicie prof. Brody, fizyka jąder atomowych (tak określa sam siebie). I on niedawno wypowiedział się na temat sportu, a uczynił to tak: „Przypomniał mi się jeden z takich kawałów [politycznych z czasów PRL – JW], gdy z dumą patrzyłem na sukcesy naszych młociarzy w mistrzostwach świata. Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki rewelacyjnie zdobyli swoje medale, uratowali honor polskiej ekipy lekkoatletycznej i odgrzebali w mojej pamięci inną historię ze znacznie wcześniejszych mistrzostw świata, gdy także rzut młotem zwrócił uwagę świata na Polaku. Było tak: rozpoczął się konkurs rzutu młotem. Potężny Amerykanin wszedł w koło, (...) rzucił, pobijając rekord świata o pół metra. Stadion rozbrzmiał oklaskami, (...) a chwilę później brawa widowni sprawiedliwie nagrodziły Rosjanina, który poprawił (...) rekord świata (...) aż o dwa metry. (...) Prawie nikt nie zauważył, że miejsce w kole jako kolejny zawodnik zajął Polak. Był marnej postury, (...) wykonał swój rzut i (...) wszyscy zobaczyli, że będzie dalej niż poprzednicy. Rzeczywiście Polak rzucił o pięć metrów dalej i jako nowy rekordzista świata skromnie wziął w rękę biało-czerwoną i usiadł na trawie. Dziennikarze [podeszli] do Polaka z gratulacjami i zaczęli go wypytywać: Jak ci się to udało? To niesamowite, przecież jesteś taki drobny w porównaniu z konkurentami, a właśnie ty zwyciężyłeś i ten aplauz widowni jest dla ciebie. Jak ty to zrobiłeś? Z czego wykrzesałeś taką siłę? Polak tylko machnął ręką i na odczepne powiedział: Dajcie mi teraz do ręki sierp, a rzucę jeszcze dalej. Inna dzisiaj symbolika, ale motywacja pozostaje aktualna”.

Nie jest do końca jasne, czy p. Broda coś relacjonuje z historii sportu, czy też opowiada dowcip. To pierwsze nie może dotyczyć zdarzenia z czasów PRL, bo sukcesy polskich młociarzy na mistrzostwach świata rozpoczęły się w latach 90. Pozostaje druga ewentualność. O ile dobrze pamiętam, opowiadano podobny kawał, nie w powyższej wersji, ale w znacznie prostszy sposób, bez wzmianki o polskim miotaczu o drobnej posturze, natomiast postulujący wprowadzenie konkurencji rzutu sierpem, skoro jest już miotanie młotem, aby zawodnicy radzieccy (nie Rosjanie) mogli tę rywalizację wygrywać, mając do niej stosowne przygotowanie ideowe.

Pomijając tę kwestię, uderza sformułowanie „z dumą patrzyłem na sukcesy naszych młociarzy w mistrzostwach świata, (...) rewelacyjnie zdobyli swoje medale, uratowali honor polskiej ekipy lekkoatletycznej”. To, podobnie jak przytoczone (są oczywiście i odmienne) komentarze do występów Świątek i Lewandowskiego, jest narodowym biciem piany, nieźle korespondującym z narracją SG o zasadności deportacji kogoś, kto nie mieści się w granicach nie tyle polskości, ile prawa do przebywania nad Odrą i Wisłą.

Pan Broda ma poniekąd rację, bo parafrazując jego słowa: „W obu wypadkach symbolika jest inna, ale motywacja pozostaje analogiczna”. Wprawdzie sprawa I. jest dramatyczna, a język profesora fizyki jąder atomowych i (niektórych) komentatorów sportowych tylko śmieszny, ale nie należy ignorować możliwie złowrogiego związku, jaki zachodzi pomiędzy tymi faktami.

Czytaj też: Robert Lewandowski w Barcelonie. Udany związek?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną