„Istna Hiroszima, nawet ważki zniknęły”. Smutek i złość ludzi nad Odrą
Mnożą się domysły i tropy, ale nadal nie wiadomo, kto konkretnie, gdzie i kiedy zatruł Odrę. Pewne jest, że z dnia na dzień rośnie tonaż padłych ryb: wyłowienie 100 ton wydawało się porażające, ale ta bariera została już przekroczona i tragiczny „licznik” bije nadal, a są to tylko dane orientacyjne. Zewsząd docierają sygnały, że tam, gdzie rzeka jest już „oficjalnie” wyczyszczona, wciąż pojawiają się martwe ryby.
Reporter „Polityki” rozmawiał z ludźmi mieszkającymi, pracującymi i wypoczywającymi nad rzeką. Ich relacje i odczucia w związku z katastrofą ekologiczną (to jedno z najłagodniejszych określeń, jakich używają) mają się do oficjalnych komunikatów i uspokajających zapewnień rządu oraz państwowych instytucji jak pięść do nosa.
Spacerowiczka: mam się bać o psa?
– Pierwsze śnięte ryby na Odrze wędkarze z Oławy wyławiali 28 lipca, a już 30–31 lipca na wysokości Janowic, 15 km powyżej Wrocławia, na własne oczy widziałem tysiące martwych ryb, ogromne brzany i bolenie po 80–90 cm, kilkukilogramowe leszcze, do tego mnóstwo zabitych ślimaków i małż. Śmierdziało niemiłosiernie – opowiada Rafał Niemców, wędkarz z Wrocławia. Ze znajomymi zauważyli też martwe ptaki („nie tak masowo jak ryby, ale na pewno nie pojedyncze”). W samym Wrocławiu widział mniej martwych ryb i głównie małe: – Być może obszerna zlewnia rozrzedziła je na tyle, że nie były widoczne, może też jazy natleniły wodę, ale Odra we Wrocławiu też ucierpiała. Nie tylko ona, ryby padały też w kanale miejskiej fosy, gdzie przepływ jest minimalny, a nawet na całkiem nieprzepływowym tzw.