Pod koniec października Onet opublikował reportaż Jacka Harłukowicza i Janusza Szwertnera poświęcony Mirosławowi Skrzypczyńskiemu – prominentnemu działaczowi sportowemu, prezesowi Polskiego Związku Tenisowego. Przez lata miał stosować przemoc wobec swojej rodziny, ale także trenujących pod jego okiem młodych talentów. Jedną z zawodniczek juniorek była Katarzyna Kotula, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w Gryfinie, a dziś posłanka z ramienia Wiosny. Jako pierwsza pod nazwiskiem potwierdziła rewelacje Onetu.
Według Onetu ofiary Skrzypczyńskiego bały się wystąpić pod nazwiskiem, co on sam skwapliwie wykorzystał. Na rewelacje Harłukowicza i Szwertnera odpowiedział zdaniem, które chyba nigdy nie powinno było paść: „Równie dobrze ja mogę napisać w internecie, że słyszałem, jak pan pod drzewem wyciągnął penisa i podał go do buzi sześcioletniemu dziecku”. Nie miał szczęścia. Na buńczuczne wyzwanie działacza odpowiedziała znana z ciętego języka i konsekwencji posłanka z zachodniopomorskiej lewicy Katarzyna Kotula. Jako 13-latka grała w klubie Energetyk Gryfino, do którego Skrzypczyński trafił jako trener otoczony aurą niechybnego sukcesu:
„Roztoczono wokół niego aurę, że to niezwykły trener, człowiek, który zdoła wynieść nas na wyższy poziom. Do naszego małego Gryfina przyjechał ze swoją ówczesną żoną, Renatą Skrzypczyńską, która w drugiej połowie lat 80. była jedną z najlepszych polskich tenisistek. W klubie mówili, że to ogromny przywilej mieć takiego trenera”.
Czytaj też: Molestowanie. Jak sobie radzić z naruszaniem granic
„Na wiele spraw przymykało się oko”
Skrzypczyński miał co najmniej kilkanaście razy wymuszać na nieletniej Kotuli spotkania w tzw. kantorku, pomieszczeniu na zapleczu klubu, które zamykał w takich sytuacjach na klucz, a pozostałym dzieciom nie wolno było się do niego zbliżać pod groźbą „kar fizycznych”. W takich okolicznościach miał dotykać miejsc intymnych młodej sportowczyni. Podczas treningów i wyjazdów pozwalał sobie na niestosowne komentarze, zachęcał chłopców do napastowania dziewcząt, karał zawodniczki i zawodników za wyimaginowane lub ustawione przewinienia, niektórym kazał się rozbierać przy reszcie grupy.
Mechanizm działania drapieżców pedofilów jest znany. To często postacie znane i szanowane w swoim środowisku, które roztaczają wrażenie, jakby mogły bardzo dużo zrobić i załatwić lub po prostu wiele od nich zależało. Dlatego tak dużo naruszeń przez lata uchodziło płazem duchownym, kryjącym się za autorytetem Kościoła. Jak podkreśla posłanka Kotula, także poważnie traktowany sport młodych ludzi może łączyć się z presją. Opowiada:
„To był wtedy mój cały świat, marzyłam o karierze profesjonalnej tenisistki. Całe moje ówczesne życie było temu podporządkowane, liczyły się tylko szkoła i tenis. To był spory wysiłek również dla moich rodziców, bo tenis nie jest tanim sportem do uprawiania. Wymaga sporych nakładów finansowych. Wszystko to wywoływało poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym, elitarnym. Na zawodach spotykaliśmy zawodników z całego świata, sami podróżowaliśmy po całej Polsce. Czuliśmy się grupą wybrańców. Równocześnie na wiele spraw przymykało się oko”.
Czytaj też: Czy molestowany jest gejem? Zadziwiająca odpowiedź kurii
Zemsta Skrzypczyńskiego
Skrzypczyński skądinąd do dziś zajmuje prominentne pozycje. Według Kotuli wciąż ma sporo możliwości działania, a jego ofiary boją się zabrać głos: „Mirosław Skrzypczyński jest dzisiaj najważniejszym urzędnikiem w polskim tenisie. Opowiadał nawet, że chciałby zostać ministrem sportu. Słyszałam o tym od zawodników i w Sejmie. Zresztą jego kontakty z obozem władzy nie są przecież tajemnicą”. Te konsekwencje nie dotyczą osób, które, jak Kotula, całkowicie wyrwały się z orbity wpływów dawnego trenera, ale osób, którym jego „zemsta” może realnie zagrozić.
Jak pokazują badania francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu, wiele środowisk rządzi się zasadą „społecznej umowy o bezinteresowności”: „Bezinteresowność jest możliwa socjologicznie tylko wówczas, gdy habitusy predysponowane do bezinteresowności znajdą się w światach, w których bezinteresowność jest wynagradzana”. Właśnie w tej perspektywie warto popatrzeć na „bezinteresowne” poświęcenia dzieci znoszących zły dotyk ze strony rodziców. W istocie wiadomo – i dzieci też dobrze to wiedzą – że to służy ich rzekomemu dobru.
To prawdziwy powód, dlaczego konserwatywni politycy, tzn. politycy, którzy chcieliby, żeby wszystko na zawsze zostało po staremu, blokują inne sposoby patrzenia na te same rzeczy: edukację seksualną, sprawiedliwość społeczną obejmującą rodzinę, walkę z przemocą domową. Wyobraźmy sobie bowiem, jak domniemane wybryki Skrzypczyńskiego skończyłyby się w Polsce, w której obowiązywałaby powszechna edukacja seksualna, a państwowa komisja ds. pedofilii działałaby z pełnym przekonaniem i skutecznością... Dziecko lub młoda nastolatka czy nastolatek rozumieliby, co im się przytrafia, i mieliby pewność, że mogą i powinni zwrócić się z tym do zaufanej osoby dorosłej: rodzica, opiekuna, wychowawczyni. Z kolei cały system społeczny byłby uwrażliwiony – gdyż tak w konsekwencji działa wprowadzenie pewnych treści do programu nauczania, że na tego typu raporty należy bezwzględnie zareagować jak najwcześniej, aby zapobiegać pogłębianiu się krzywdy.
Czytaj też: Po co politycy PiS idą do związków sportowych
Milczy komisja ds. pedofilii
Państwowa komisja ds. pedofilii (dokładnie Państwowa Komisja do spraw wyjaśniania przypadków czynności kierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15) nie pojawia się nawet w tle tej sprawy. Z jednej strony nic w tym dziwnego. Nie jest organem ścigania, a jedynie urzędem powołanym do odpowiedzi na bardzo wąsko pojętą potrzebę społeczną. W idealnym świecie, szanując zapis o ściganiu przestępstw seksualnych wobec nieletnich na wniosek poszkodowanych, komisja z respektem zwróciłaby się do posłanki Kotuli, oferując wsparcie w jej działaniach zmierzających do wyjaśnienia sytuacji w Energetyku Gryfino.
Dziś jednak KPDP pozostaje wierna statutowi i regulaminowi, który zadania jej określa jako „przyjmowanie i analizowanie zawiadomień”, a możliwość wystąpienia z ofertą wsparcia uzależnia od wydania bezpośredniego polecenia przez przewodniczącego komisji. Wiemy także, że nie istnieje wola polityczna, by państwowej komisji ułatwiać wykonywanie zadań, do których została powołana. Nie tylko wprowadzenie tzw. lex Czarnek niemal do zera ogranicza możliwości przekazywania uczniom w szkołach jakiejkolwiek wiedzy o ich własnej seksualności czy bezpieczeństwie i integralności cielesnej, ale także niedawna nowelizacja ustawy o komisji nie dała urzędnikom żadnych narzędzi egzekwowania dostępu do informacji, po które się zwracają – ani od Kościoła, ani od np. związku sportowego. Innymi słowy, wciąż de facto chroniona jest mafijna koncepcja przynoszącej wymierne społeczne zyski „bezinteresowności”, o której pisał Bourdieu.
Czytaj też: Dlaczego kobiety milczą przez lata?