Jak zwykle z zainteresowaniem przeczytałem kolejny artykuł Dariusz Chętkowskiego pt. „Szkodliwy egzamin dla ósmoklasistów. Sam poczułem się zdołowany”. Cenię tego polonistę-publicystę za ciekawe spostrzeżenia z praktyki szkolnej, z którą ma do czynienia jako nauczyciel w liceum. Ale tym razem pojechał co najmniej o jedną tezę za daleko, przez co z kolei ja poczułem się zdołowany. Stąd niniejszy głos polemiczny.
Co zaszkodzi chorym na depresję...
Chętkowski rozprawił się z zakresem treściowym tegorocznego egzaminu z języka polskiego po ósmej klasie. Rozumiem, że mógł mu się nie podobać wybór „Balladyny” jako kanwy tematycznej testu. Jest to jednak pozycja z zakresu lektur obowiązkowych, więc trudno mieć pretensję, że ją wybrano. Owszem, sama lista jest koszmarna, ale to zupełnie inny temat. Autor zarzucił, że podsunięto egzaminowanym dramat sceniczny, który trudno omawiać na podstawie zapisu tekstowego, szczególnie ze względu na trudny język, wymagający wielu objaśnień. Tym niemniej omawia się go od niepamiętnych czasów, a amatorzy ruchu i gry aktorskiej mogą dzisiaj bez trudu znaleźć na YouTube rozmaite interpretacje, w całości lub fragmentach. Rozumiem, że dzieło sprzed dwustu lat może nie interesować młodych ludzi, ale byłbym ostrożny z użalaniem się nad koniecznością zadumania nad jedną z najsłynniejszych zbrodni w polskiej literaturze.
Zgadzam się z autorem artykułu, że niektóre problemy postawione przed uczniami na egzaminie sięgały teorii literatury na poziomie maturalnym.