Sprawa Iwony Wieczorek wraca na Netflixie. I nadal budzi wielkie zainteresowanie
Młoda, ładna dziewczyna, zdeterminowana matka, tajemnica. Im dłużej nie wiemy, co się stało, tym bardziej jesteśmy ciekawi. No i do tego media, które chcą znaleźć coś nowego – tak fenomen rozgłosu tej historii, która mimo upływu lat wciąż przyciąga uwagę, tłumaczy Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych, dziś adwokat. On w pierwszej chwili myślał, że za zaginięciem 19-letniej Iwony Wieczorek kryje się porwanie dla seksbiznesu. Może to z racji zainteresowań, jego doktorat dotyczył porwań dla okupu. Dziś już raczej nikt (włącznie z matką) nie liczy, że Iwona się odnajdzie. Jest przekonanie, że nie żyje. Ale nie ma ciała. Są znajomi, z którymi bawiła się w nocy z 16 na 17 lipca 2010 r. w sopockim Dream Clubie. Ale nie wiadomo, co się tam stało, że postanowiła wracać do domu sama, pieszo, nadmorską trasą. Na końcowym etapie drogi przepadła jak kamień w wodę.
Od zaginięcia minęło 13 lat, a zainteresowanie sprawą nie słabnie. Spekulują media, spekuluje internet, co pewien czas ktoś zapowiada przełom. Ukazują się książki, kolejne są „w produkcji”, a teraz doszedł jeszcze miniserial dokumentalny (trzy odcinki) w konwencji true crime zrealizowany przez Piotra Bernasia dla serwisu Viaplay. Szybko stał się jednym z hitów Netflixa.
Tego typu dokumenty powstają najczęściej, gdy uda się już rozwiązać zagadkę zbrodni. Czasem po wielu latach od jej popełnienia. Dzięki rozwojowi technik kryminalistycznych, nowym informacjom albo świeżemu spojrzeniu na zgromadzony materiał dowodowy. Tu nadal nie wiadomo, co się właściwie stało. A tytuł „Sprawa Iwony Wieczorek” nie kusi widza fałszywą obietnicą, iż znajdzie odpowiedzi na kluczowe pytania.