W czwartek 11 kwietnia Andrija K. przymusowo doprowadzono do prokuratury, a dwa dni później aresztowano. Chodzi o zdarzenie z początku roku, kiedy odłączył pacjenta od aparatury podtrzymującej życie. Wielospecjalistyczny Szpital Wojewódzki w Gorzowie Wielkopolskim, w którym to się stało, powołał komisję do wyjaśnienia sprawy. Nie dopatrzyła się błędu w sztuce medycznej, ale inny rezydent postanowił powiadomić prokuraturę o rzekomym zabójstwie. Według przełożonych obu lekarzy podłożem mogą być uprzedzenia narodowościowe.
„Pacjent w praktyce był martwy”
Zacznijmy od feralnego 9 stycznia 2024 r. Tego dnia Andrii K. pełnił dyżur na oddziale intensywnej opieki medycznej. Miał tam trafić 86-letni pacjent, któremu z powodu zatoru tętnicy krezkowej górnej usunięto jelito cienkie. Jak mówią lekarze, śmiertelność w takich wypadkach i w takim wieku przekracza 90 proc. niezależnie od zastosowanego leczenia.
Nazajutrz po zgonie pacjenta zarząd szpitala powołał wewnętrzną komisję do zbadania sprawy. Ustaliła, że na tzw. sali wybudzeń bloku operacyjnego Andrii K. stwierdził u podłączonego do respiratora 86-latka zatrzymanie krążenia i zanik tętna na tętnicach obwodowych, brak reakcji źrenic na światło, brak odruchu tchawicy. – W ocenie komisji wszystko wskazywało, że pacjent w praktyce był martwy. Przy życiu podtrzymywała go tylko aparatura. K. ją odłączył – mówi Krzysztof Kaczmarek, dyrektor ds. medycznych szpitala.
„W takiej sytuacji każdy lekarz ma prawo do decyzji o niepodejmowaniu czynności resuscytacyjnych ze względów humanitarnych. Stosowanie bardzo inwazyjnego leczenia (…) nosiłoby znamiona uporczywej terapii” – uznała komisja. Jej szef prof. Maciej Żukowski, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii: – Rozmawialiśmy ze wszystkimi uczestnikami procesu terapeutycznego i wnikliwie zbadaliśmy dokumentację. Wniosek jest jednoznaczny: stwierdzając zgon, Andrii K. nie popełnił błędu w sztuce medycznej.
Komisja stwierdziła jednak braki w dokumentacji medycznej i niedociągnięcia organizacyjne. Podkreśliła wątpliwość: jak to możliwe, że decyzję o zakończeniu procesu terapeutycznego Andrii K. podjął sam? Za organizację pracy anestezjologów odpowiadają kierujący oddziałem anestezjologii i intensywnej terapii i koordynator bloku operacyjnego. Odłączając pacjenta od aparatury podtrzymującej życie, K. z nikim się nie konsultował (tak przynajmniej zeznał przed komisją). – Taką decyzję zwykle podejmuje konsylium. W pojedynkę nie powinien tego robić żaden lekarz, tym bardziej taki, który dopiero zdobywa specjalizację – mówi Żukowski. Podkreśla, że to błąd organizacyjny, który nie podważa „zasadnej decyzji medycznej”.
„Doszło do zabójstwa”
To zamknęłoby sprawę z punktu widzenia prawnokarnego, ale dowiedział się o niej lekarz z tego samego szpitala – Łukasz Z. (dane zmienione na jego prośbę). Powiadomił prokuraturę, że w szpitalu doszło do zabójstwa, ta zaś po trzech miesiącach śledztwa doprowadziła do zatrzymania i tymczasowego aresztowania Andrija K. Według ustaleń „Polityki” spędzi za kratkami co najmniej trzy miesiące.
Szczeciński adwokat Mariusz Zasławski, jego obrońca, nie komentuje sprawy. Powołując się na tajemnicę śledztwa, komentarza i jakichkolwiek informacji odmawia prokuratura. Zarząd szpitala wydał oświadczenie, zapewniając, że w interesie placówki jest wyjaśnienie sprawy. „Szpital działa w tej materii transparentnie, współpracując ściśle z prokuraturą, której zostały dostarczone wszelkie żądane dokumenty i urządzenia” – czytamy.
– Powiadomiłem prokuraturę, bo nie mogłem przejść do porządku dziennego nad tym, że lekarz odłączył od urządzeń podtrzymujących życie pacjenta, który miał szansę na dalsze leczenie – mówi Łukasz Z. Z powodu tajemnicy lekarskiej odmawia sprecyzowania tej wypowiedzi, ale podkreśla, że „skoro prokuratura postawiła zarzuty, to znaczy, że jest innego zdania niż komisja powołana przez zarząd lecznicy”. Twierdzi też, że Andrii K. działał w pełni świadomie, bo zakazał pielęgniarkom opisania sytuacji w dokumentacji. – Z mojej wiedzy wynika, że dwóm pielęgniarkom prokuratura postawiła już zarzuty nieudzielenia pomocy pacjentowi – dodaje.
Nikt takiej wersji nie potwierdza, natomiast lekarze szpitala, z którymi rozmawialiśmy, są oburzeni sposobem potraktowania Andrija K. – Zakuwa się w kajdanki i aresztuje człowieka, który umyślnie wbija komuś nóż w klatkę piersiową. Tu jednak mamy do czynienia z działaniem medycznym, dlatego aresztowanie i zarzut zabójstwa wydają się tak bezzasadne, że nie znajduję słów, żeby to skomentować – mówi prof. Żukowski. I dodaje: – Nie rozumiem też, dlaczego doniesienie złożyła osoba, która sprawę zna tylko ze słyszenia.
Który z lekarzy postąpił nieetycznie
„Nie był świadkiem zdarzenia, wiedzę o nim powziął z przekazu komunikatora WhatsApp, nie rozmawiał na ten temat z lekarzem K. (tu pełne nazwisko)” – ustaliła druga komisja powołana przez zarząd szpitala. Miała się zająć relacjami między oboma lekarzami i, mówiąc wprost, donosem do prokuratury. Z jej ustaleń wynika, że Łukasz Z. postąpił nieetycznie.
Miał naruszyć art. 52 Kodeksu Etyki Lekarskiej, który wymaga okazywania sobie wzajemnego szacunku i zaleca ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej kolegów i koleżanek po fachu. Wszelkie uwagi o błędach w postępowaniu innego lekarza należy „przekazać przede wszystkim temu lekarzowi”, a jeśli to nie przynosi skutku albo dostrzeżony błąd powoduje poważną szkodę, poinformować izbę lekarską.
Okręgowa Izba Lekarska w Gorzowie zdecyduje, czy Łukasza Z. ukarać dyscyplinarnie. W tym roku został już upomniany za to, że wbrew dyspozycjom ordynatora zdecydował o włączeniu żywienia dojelitowego 37-letniej pacjentce, u której po operacji wystąpiła perforacja przewodu pokarmowego. Łukasz Z. zmienił decyzję ordynatora bez próby konsultowania się z nim – ustaliła komisja powołana do zbadania tej sprawy. Według niej „wykazał się całkowitym brakiem krytycyzmu w odniesieniu do swojego postępowania. (...) Brak refleksji w tej materii był aż nadto widoczny”. Komisja wykazała też, że usiłował manipulować jej postępowaniem, wybiórczo wykorzystując opinię Andrija K.
„Nie jestem uprzedzony do żadnej nacji”
Andrii K. i Łukasz Z. zdobywają specjalizację z anestezjologii (K. na drugim, Z. na szóstym, czyli ostatnim roku rezydentury), są niemal rówieśnikami, ale – jak twierdzą nasi rozmówcy – „Z. na każdym kroku okazywał niechęć koledze z Ukrainy”.
– Dostawałem sygnały, że z poczuciem wyższości poucza go i podważa jego kompetencje, choć nie ma do tego ani podstaw, ani tym bardziej uprawnień – mówi Krzysztof Kaczmarek, szef do spraw medycznych lecznicy. Potwierdza to Jerzy Stasiak, kierownik oddziału anestezjologii i intensywnej terapii, bezpośredni przełożony obu lekarzy. Kaczmarek i Stasiak mówią, że mieli związane ręce, bo w ich obecności Z. się powstrzymywał, a K. oficjalnie się nie skarżył.
– Personel ukraiński unika jak ognia takich skarg, bo chce bezkonfliktowo wtopić się w otoczenie, a w tym wypadku chodzi o medyka polskiego, i to dobrze ustosunkowanego – słyszymy w szpitalu. Rzeczywiście: Łukasz Z. pochodzi z tzw. lekarskiej rodziny. Mimo młodego wieku i trwającej jeszcze rezydentury pełni eksponowaną funkcję w branżowym samorządzie – ten zaś ma bezpośredni wpływ na losy lekarzy z Ukrainy. Andrijowi K. tymczasem bardzo zależy na stabilizacji zawodowej w Polsce.
– Nie polegał na nostryfikacji ukraińskiego dyplomu ukończenia studiów medycznych, lecz wszedł na krajową ścieżkę do zdobycia specjalizacji jak każdy absolwent medycyny w Polsce. Zdał państwowy egzamin z języka polskiego i egzamin lekarski, odbył staż, a teraz jest w trakcie zdobywania specjalizacji – mówi Jerzy Ostrouch, prezes szpitala.
Ci, którzy zetknęli się z Andrijem K., nie mogą się go nachwalić. – Kompetentny, pracowity, szybko się rozwijający lekarz, a poza tym niezwykle koleżeński, sympatyczny i ciepły człowiek – mówi Katarzyna Brzeźniakiewicz-Janus, prof. Uniwersytetu Zielonogórskiego, ordynator Kliniki Hematologii, Onkologii i Radioterapii w Gorzowie. Zatrudnia w klinice ok. 20 lekarzy, w tym pięciu zza wschodniej granicy, i ma o nich jak najlepsze zdanie. – Dogadują się z polskimi kolegami i koleżankami, atmosfera jest profesjonalna, narodowość nie gra roli.
Podobnie według naszych rozmówców jest w całym szpitalu. Spośród ok. 950 osób białego personelu 80 lekarzy, 32 pielęgniarki i położne pochodzą zza wschodniej granicy, głównie z Ukrainy. – Stanowią konkurencję dla polskich koleżanek i kolegów, niekiedy coś zaiskrzy, ale nie ma ksenofobii – mówi jeden z pracowników. Inny: – Poza tym przypadkiem. Andrii ma pecha, że na swoim oddziale trafił na człowieka, który nie daje mu żyć.
Łukasz Z. przyznaje, że „nie lubi” Andrija K., ale zaprzecza, że źle go traktował. Zapewnia, że powiadomiłby prokuraturę także wtedy, gdyby chodziło o lekarza „polskiego, angielskiego czy afrykańskiego”: – Nie jestem uprzedzony do żadnej nacji czy rasy.
K. pochodzi z Charkowa. Przed rokiem, gdy Rosjanie bombardowali jego miasto, wraz z dwojgiem lekarzy z gorzowskiego szpitala pomagał uchodźcom w punkcie PCK na granicy. Teraz za rzekome zabójstwo (art. 148, par. 1 kodeksu karnego) pacjenta grozi mu co najmniej dziesięć lat pozbawienia wolności lub dożywocie.