Pan Kosiniak-Kamysz, wicepremier rządu polskiego, oświadczył: „Nie ma mowy o likwidacji lekcji religii w szkole. [Moje dziecko] może nie mieć takiej możliwości, ponieważ minister edukacji narodowej Barbara Nowacka uważa, że w szkole w ogóle nie powinno być lekcji religii. Już przedstawiła propozycję, aby od 1 września bieżącego roku była tylko jedna godzina w tygodniu. (...) Zresztą jest ona [religia] zapisana w konkordacie. Uważam, że problemem nie jest to, gdzie odbywają się lekcje religii, tylko to, że w wielu miejscach są bardzo słabe. Ten problem zgłaszają rodzice, jest to też często powód rezygnacji dzieci z tych lekcji”.
Troska p. wicepremiera o religijny dobrostan potomstwa jest ujmująca, ale rzecz wymaga szerszego naświetlenia. Aby to uczynić, skorzystam z fragmentów (z niewielkimi zmianami) felietonu z listopada 2022 r.
Dwie godziny religii
Dyskusja o religii w szkołach była naturalna po 1989 r. Dzisiaj się zapomina, że część duchownych wcale nie popierała powrotu religii do szkół. Pamiętam wystąpienia księży (zwłaszcza niższego szczebla) uznających system punktów katechetycznych za wystarczający. Zwracano też uwagę, że pójście na religię do punktu katechetycznego jest swoistym wysiłkiem i utwierdza w uczniu poczucie spełnienia wartościowego obowiązku.
Postawa środowiska kościelnego wobec nauczania religii szybko się zmieniła. Już w 1990 r. znajomy ksiądz powiedział mi, że jest za powrotem katechezy do edukacji szkolnej, ponieważ utrzymanie punktów katechetycznych kosztuje za wiele. Konferencja Episkopatu Polski zdecydowanie opowiedziała się za religią w szkołach, co uznała Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu. Premier Mazowiecki publicznie wyjaśnił, że powrót religii do szkół to forma zadośćuczynienia za wspieranie przemian ustrojowych przez Kościół katolicki (dalej KK). Polecił Henrykowi Samsonowiczowi, ówczesnemu ministrowi edukacji, zrealizowanie tego postulatu.
Nauczanie religii wprowadzono poprzez ministerialną instrukcję (wydaną w sierpniu 1990, popartą ustawą o edukacji z 1992), która niedługo potem objęła inne wyznania. Religię potraktowano jako przedmiot nadobowiązkowy, tj. do wyboru – alternatywą była etyka (w szkołach średnich).
Lekcje religii, dwie godziny tygodniowo w każdej klasie, były organizowane w szkołach podstawowych na żądanie rodziców i w szkołach średnich, o ile chcieli tego rodzice lub pełnoletni uczniowie. Kościół zadeklarował, że katecheci będą pracować bez wynagrodzenia. Badania wykazały, że od września 1990na religię zaczęło uczęszczać 96 proc. uczniów.
Od początku pojawiały się problemy i kontrowersje. Argumentowano, że instrukcja Samsonowicza jest niezgodna z zasadą świeckości państwa. Sprawę rozpatrzył Trybunał Konstytucyjny, który orzekł (30 stycznia 1991), że wprowadzenie religii do szkół było legalne, bo rozumienie świeckości i neutralności w RP różni się od tego z czasów PRL. To dość bałamutny argument, na podobnej podstawie można by zdezawuować prawie cały porządek prawny obowiązujący w Polsce w 1991 r. (i później, a nawet sporo przepisów stosowanych dzisiaj). Na przykład obecne pojęcie przestępstwa na pewno jest inne niż przed 1989.
Czytaj też: Kościół przegrywa walkę o krzyż
Konkordat rozstrzygnął
Rychło się okazało, że instrukcja i wyrok TK są preludium do dalszych roszczeń KK w sprawie edukacji religijnej. Uznano, że katecheci nie mogą uczyć bezpłatnie, bo to sprzeczne z prawem pracy. KK zmierzał też do tego, aby nauczyciele religii zostali objęci świadczeniami ubezpieczeniowymi i emerytalnymi. Nalegano również, aby lekcje religii były w środku, a nie pierwsze lub ostatnie, oczywiście po to, aby zapewnić uczestnictwo w zajęciach, trudniejsze, gdy można do szkoły przyjść później lub wyjść z niej wcześniej.
Ostateczne uregulowanie miejsca religii (katolickiej) w edukacji przyniósł konkordat, który (w art. 12) stanowi: zagwarantowanie przez państwo nauki religii w szkołach i przedszkolach wynika z prawa rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasady tolerancji; program nauczania jest opracowany przez władzę publiczną i podany do wiadomości stosownych organów władzy państwowej; katecheci muszą mieć tzw. misję kanoniczną, tj. upoważnienie do nauczania religii wydane przez biskupa diecezjalnego; w sprawach treści nauczania i wychowania religijnego katecheci podlegają przepisom i zarządzeniom kościelnym, a w innych (wynagrodzenia, ubezpieczenia, emerytury) prawu państwowemu (w konsekwencji budżet łoży ok. 1,5 mld zł na nauczanie religii w szkołach).
Kolejnym krokiem było postanowienie TK, że na świadectwach szkolnych mogą znajdować się stopnie z religii. Od 2023 r. miało się rozpocząć wprowadzanie religii lub etyki jako przedmiotu obowiązkowego, ale wynik wyborów parlamentarnych zastopował ten pomysł.
Katechizacja polskich szkół
Uzasadnienie katechezy w szkołach publicznych jako wypływającej z prawa rodziców do religijnego (lub zgodnego z własnym światopoglądem) wychowania dzieci jest niewłaściwe, bo edukacja powinna być niezależna od konkretnych treści religijno-światopoglądowych – taka jest ewolucja cywilizacyjna świata, do którego chcemy należeć. W wielu krajach uczy się nie religii, ale o religiach, ale u nas to nie może się przebić.
Przywołanie zasady tolerancji przez konkordat jest nawet humorystyczne, zważywszy na tradycyjnie negatywny stosunek KK do uznawania i praktykowania odmiennych racji. W gruncie rzeczy zasada tolerancji powinna być uważana za argument przeciw nauczaniu religii w publicznych placówkach edukacyjnych, a nie za. Konkordat zawiera przepisy o wyłączeniu programu katechezy spod kompetencji władz edukacyjnych. Zdumienie budzi fakt, że państwowi negocjatorzy tej umowy zgodzili się na tak upokarzające postanowienia. Jeden z sędziów TK wyjaśnił mi, że stopień z religii powinien być na świadectwie, bo ma ono odzwierciedlać to, co dzieje się w szkole. Nic nie odpowiedział na uwagę, że w takim razie trzeba odnotować, że uczeń brał udział np. w kółku zainteresowań plastycznych.
Trzeba też wskazać, że rozmaite okoliczności socjologiczne towarzyszyły katechizacji szkół (są znane raczej z oglądu potocznego niż z badań, a szkoda). Religia jest najdłużej nauczanym przedmiotem. Zważywszy że tematów nie jest wiele, powtarzanie konkretnych treści jest nieuniknione. Dzieje się to ze szkodą dla innych, w tym podstawowych przedmiotów. Konflikt między treściami katechetycznymi i składającymi się na inne przedmioty jest bezsprzeczny i bywa podnoszony w publicystyce, ale władze edukacyjne są bezsilne, skoro program nauczania religii zależy wyłącznie od strony kościelnej. Dobrowolność wyboru między religią i etyką jest w dużej mierze fikcją z uwagi na brak nauczycieli tej pierwszej – lekcje nie są uruchamiane, nawet jeśli są chętni.
Ciekawe, że pojawiają się propozycje, aby etyki nauczali katecheci. Środowisko filozoficzne dobrze wie, że przedstawiciele KK blokują wprowadzenie do szkół propedeutyki filozofii jako przedmiotu obowiązkowego, gdyż obawiają się, że stanowiłby konkurencję. Przypadki nieformalnego zmuszania rodziców i uczniów do wybierania religii wcale nie są rzadkie – czynią to zarówno księża, jak i nauczyciele innych przedmiotów w imię tzw. dobra wspólnego, tj. interesu KK. Katecheci i katechetki pracują na specjalnych prawach, np. nie powierza im się stanowisk wychowawców i wychowawczyń i nie muszą dyżurować na przerwach. Zdarzają się przypadki domagania się oświadczeń, że dana uczennica lub uczeń nie zamierza chodzić na religię (nie ma tego w przypadku etyki), a to niezgodne z art. 53, ust. 7 konstytucji, stanowiącym, że nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania. Bywa, że szkoły organizują zbiorowe modlitwy i zdobią pomieszczenia szkolne symbolami religijnymi, co jest sprzeczne z art. 53, ust. 6 ustawy zasadniczej, stanowiącym, że nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia w praktykach religijnych.
W sumie ma być tak, że wprawdzie możesz wybrać religię lub etykę, ale twoja „swoboda” polega na wybraniu tej pierwszej. Trudno się dziwić, że młodzież dość masowo rezygnuje z religii, nie obierając przy tym etyki.
Czytaj też: Kwadratura krzyża. Nowa krucjata w urzędach pokaże, czy Polska naprawdę się laicyzuje
Walczą o przychylność Kościoła
Reasumując i pomijając pożytki katechezy dla doczesnego (wiecznym się nie zajmuję) żywota, bezsporne jest to, że nauczanie religii w szkołach leży w materialnym interesie KK. Notabene warto sprawdzić, co się stało z punktami katechetycznymi, często zorganizowanymi (nawet zbudowanymi) za pieniądze rodziców. Wedle krążących informacji wiele z nich jest wynajmowanych przez parafie na cele handlowe, a dochód z tego tytułu zasila kościelny budżet.
Wbrew oznajmieniom niektórych hierarchów konkordat nie gwarantuje dla katechezy dwóch godzin lekcyjnych tygodniowo. Tak więc p. Nowacka nie robi niczego, co byłoby niezgodne z polskim systemem prawnym. Jeśli p. Kosiniak-Kamysz chce zintensyfikować katechezę swoich dzieci, zawsze może wynająć prywatnego katechetę. Mówiąc poważniej, powolność Trzeciej Drogi wobec roszczeń KK jest dość zdumiewająca, bo formacja ta raczej nie ma szans konkurować z obozem tzw. dobrej zmiany o przychylność eminencji, ekscelencji i zwykłych księży. I cały czas warto pamiętać o myśli Leca: „Bogu, co boskie, cesarzowi, co cesarskie. A co ludziom?”. Katecheza już nie wystarcza.