Społeczeństwo

MEN boi się pokazać, co wyszło z cięcia podstaw. W szkole znów będzie syf i bałagan

Ministra edukacji Barbara Nowacka Ministra edukacji Barbara Nowacka Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
Niemal w każdy rok szkolny wchodzimy z poczuciem, że nie mamy pojęcia, według jakich zasad będziemy pracować. Rząd najwyraźniej zrozumiał, że tego syfu, jaki zostawił PiS, nie wyczyści, a może się jedynie sam pobrudzić.

Powinniśmy już znać odchudzoną wersję podstaw programowych. Katarzyna Lubnauer zapewniała w poniedziałek 20 maja, że „mniej więcej do końca tygodnia eksperci przygotują ostateczną wersję podstaw programowych obowiązujących od 1 września 2024”. Minęły dwa tygodnie – i nic.

W poniedziałek 3 czerwca dyrektorzy opolskich szkół zapytali wiceministrę goszczącą w rejonie, czy zmiany są już gotowe. Lubnauer odpowiedziała: „Edukacja jest w ważnym momencie. Dokonujemy istotnych zmian, by polskie szkoły mogły się rozwijać, chcemy stworzyć jak najlepsze warunki do nauki”. Naciskana przez dyrektorów o konkretniejszą odpowiedź, dodała: „Uszczuplamy podstawy programowe, likwidujemy HiT, planujemy wprowadzenie nowych przedmiotów – edukacji obywatelskiej i edukacji zdrowotnej”. Nie było już mowy o żadnym terminie.

A zatem dnia i godziny publikacji rozporządzenia nie znamy, choć należy się spodziewać, że rządząca koalicja nie zaryzykuje przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Zmiany budzą zbyt wiele negatywnych emocji. Wygląda na to, że Katarzyna Lubnauer wyszła mocno przed szereg, gdy obiecywała termin majowy.

Czerwiec: najgorszy na zmiany w szkole

Jeżeli MEN ogłosi zmiany niedługo po wyborach, np. w połowie czerwca, nie będzie to drobne opóźnienie. Maj i czerwiec to w oświacie całkowicie różne miesiące. Koalicja powinna pamiętać, że czerwiec został wybrany przez PiS na ogłoszenie planu likwidacji gimnazjów, czyli de facto cofnięcia reformy o 20 lat. Była to tzw. deforma oświaty. Ówczesna minister Anna Zalewska celowo poinformowała o tak ważnych zmianach w czerwcu (akurat byłem na szkolnej wycieczce w Czechach), gdyż jako była nauczycielka dobrze wiedziała, że w tym czasie nauczyciele jeżdżą na wycieczki, kończą rok szkolny i przygotowują się do wakacji. Ewentualne protesty zostaną przeniesione na wrzesień, a wtedy ich siła znacznie osłabnie.

Ogłaszanie tuż przed wakacjami ważnych zmian to polityczna sztuczka, aby wyciszyć negatywne emocje środowiska. Prekonsultacje i konsultacje w sprawie uszczuplania podstaw pokazały wielkie zaangażowanie nauczycieli. To, czego będą się uczyły dzieci, bardzo nas ziębi i grzeje. Rząd nie spodziewał się, że dziesiątki tysięcy nauczycieli będzie patrzeć ekspertom na ręce, oceniać każdą zmianę, domagać się uwzględnienia wyższych racji, dbania o wspólne dobro itd., a niektórzy pedagodzy zapowiedzą nawet, że nie cofną się przed bardziej radykalnymi działaniami, gdyż „grzeczni już byliśmy”.

Nic więc dziwnego, że ekipa Barbary Nowackiej postanowiła pójść w ślady PiS i ogłosić zmiany w najbardziej bezpiecznym dla rządu czasie. Zapomniano chyba jednak uprzedzić o tym Katarzynę Lubnauer. Dopiero w czerwcu wiceministra zaczęła mówić, jakby odtwarzała wyuczoną formułkę, iż „dokonujemy istotnych zmian, aby polskie szkoły mogły się rozwijać”. To typowy język wyborczy, który bardziej pasuje na partyjnych wiecach, a nie na spotkaniu z dyrektorami szkół. Jestem pewien, że nowa wersja podstaw jest już od co najmniej tygodnia gotowa, tylko rząd boi się ją ujawnić.

Pójdziemy do szkoły nieprzygotowani

Do wakacji zostały niepełne trzy tygodnie, a my wciąż nie znamy wersji podstaw programowych, które mają obowiązywać już od 1 września. Im później rząd je ujawni, tym większe prawdopodobieństwo, iż wejdziemy w nowy rok nieprzygotowani. Poprzednia władza przyzwyczaiła Polaków, że szkoła jest reformowana w wakacje, jednak tylko na papierze, gdyż wtedy publikowane są rozporządzenia. Faktycznie dopiero we wrześniu nauczyciele zaczynają się zapoznawać z nowymi decyzjami, przez całą jesień szkoła jest w fazie ogarniania bałaganu i dopiero w grudniu zaczyna jako tako funkcjonować.

Tak mamy od lat, ale teraz miało być inaczej. Zmiany miały zostać ogłoszone z wyprzedzeniem, aby dyrektorzy mogli zaplanować szkolenia, przydzielić obowiązki, ogarnąć wszystko wcześniej. Nic takiego się nie stało, nowy rząd – celowo lub przypadkowo – ogłosi zmiany tak późno, że we wrześniu w szkołach będzie istny burdel, czyli jak zawsze. Wygląda na to, że władza się zmienia, natomiast styl zarządzania oświatą jest niezmienny. Nauczyciele nie wiedzą, na czym stoją, a rząd czeka do ostatniej chwili. To upokarzające dla pracowników, którzy chcą rzetelnie wykonywać swoje obowiązki, ale przecież ich nie znają.

Nieprzygotowanie do wykonywania obowiązków zawodowych przytrafia się ludziom w wielu profesjach, ale nauczycieli dyskwalifikuje najbardziej. Nieomal w każdy nowy rok szkolny wchodzimy z poczuciem, że nie mamy pojęcia, według jakich zasad będziemy pracować. Sezon się zaczyna, a my nie wiemy, jakie reguły gry obowiązują. Postronnym może się wydawać, że od końca czerwca do początku września jest bardzo dużo czasu. To złudzenie. Indywidualnie można się przygotowywać do nowych zadań, ale szkoła jako instytucja w wakacje nie pracuje, zespołowo nie robi się już nic. Nauczyciele dzielą się na grupy i dyżurują, ale nie odbywają się ani szkolenia, ani prace zespołów przedmiotów, gdyż zespołów w pracy nie ma, są wyłącznie pojedynczy nauczyciele, niewielkie grupy przypadkowo dobranych ludzi, np. polonistka, chemik i anglistka. Ja już znam swój przydział obowiązków w lipcu i sierpniu, więc wiem, że z koleżankami polonistkami spotkam się tuż przed 1 września, wcześniej będziemy się mijali.

Jeśli rząd chce, aby nauczyciele porządnie przygotowali się do pracy, powinien opublikować zmiany najpóźniej do końca maja. Przed wyborami wybrał ciszę wokół podstaw programowych, a nie dobro uczniów.

Nauczyciele znów bez autorytetu

Podstawy programowe, podobnie jak egzaminy ósmoklasistów czy matura, stały się w Polsce narzędziem walki politycznej. Partie traktują edukację jak kij do bicia przeciwników. Gdy można komuś przywalić, wtedy głośno jest np. o lekturach, Sienkiewiczu czy Gombrowiczu. Kiedy samemu można oberwać, oświacie zakłada się knebel, wycisza wszelkie tematy, nauczycielom zaś każe prać brudy w czterech ścianach szkolnych sal. Żeby wyborca się o nich nie dowiedział.

Z taką sytuacją mamy do czynienia teraz. Brudów związanych z podstawami programowymi narosło tak dużo, że rząd zrozumiał, iż tego syfu, jaki zostawił PiS, nie wyczyści, a może się jedynie sam pobrudzić. To właśnie obawa, że odchudzanie podstaw nie przyniesie spodziewanego zysku politycznego, skłoniła MEN do wstrzymania publikacji rozporządzenia. Narażając szkoły, że wejdą w kolejny rok nieprzygotowane do nowej sytuacji programowej. Nauczycieli – że w kolejnym roku również nie uda się im odbudować autorytetu, tak bardzo niszczonego w czasach rządów PiS. Nie da się szanować nauczyciela, który nie wie, na czym stoi, co go obowiązuje, a co nie, jakie wymagania ma stawiać uczniom, a co może im darować.

Jak nauczyciel ma budzić wśród uczniów i uczennic zaufanie, szacunek i chęć współpracy, gdy jest nieprzygotowany? Dawajcie wreszcie te podstawy programowe albo powiedzcie, że ich nie dacie, to sami je opracujemy. Jestem przekonany, że nauczyciele zrobiliby to lepiej niż ministerialni eksperci. Trzeba by nam tylko zaufać.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną