Społeczeństwo

Ostatni śpiew. Po projekcji tego filmu zwykle zapada cisza. A potem mówi się o śmierci

Joo Joostberens Joo Joostberens mat. pr. / •
Żałobne pieśni i zwyczaj czuwania przy zmarłym to nic innego jak terapia. Padają słowa, których człowiek szuka, i odpowiedzi, które potrzebuje usłyszeć – mówi Joo Joostberens, reżyser filmu dokumentalnego „Żegnam cię, mój świecie wesoły”.

MARTA MAZUŚ: Zapytam cię tak, jak ty pytasz bohaterów w swoim filmie: boisz się śmierci?
JOO JOOSTBERENS: Bardzo się boję. Jak pewnie większość ludzi. Dlatego to temat, od którego tak chętnie uciekamy. Nie chcemy rozmawiać o śmierci. Nie potrafimy o niej mówić. Starsi w naszych rodzinach czasem zaczną: słuchaj, jak ja umrę... I wtedy większość z nas im przerywa: oj przestań, nie mów tak. Ale przecież wiadomo, że ten moment kiedyś nadejdzie, więc dlaczego nie może być po prostu normalną częścią naszych rozmów? Tym bardziej że śmierci wokół nas jest mnóstwo – wojny na świecie, codzienne wypadki.

Udajemy, że to nas nie dotyczy.
Ale nawet gdy dotyczy, też stworzyliśmy sobie mechanizmy obronne. Całkowicie zinstytucjonalizowaliśmy śmierć jako taką nie-część życia. Umiera nasz bliski, więc oddajemy jego ciało do instytucji. Tam ktoś to ciało przygotuje, fachowcy zorganizują pogrzeb, przyjdziemy, popłaczemy, zakopiemy i koniec. Zapominamy o temacie do 1 listopada, bo tylko wtedy jest ogólne przyzwolenie, aby o tych sprawach mówić. Wydaje nam się, że w ten sposób pozbyliśmy się problemu, ale nic bardziej błędnego, bo te przeżycia w nas zostają. Dusimy je w sobie, zamiast porządnie śmierć przeżyć, omówić, wypłakać.

Czytaj też: Michał Znaniecki o spektaklach z seniorami: Trudno tłumaczyć, jak umierać na scenie

Albo wyśpiewać. O tym jest dokument „Żegnam cię, mój świecie wesoły”.
Temat pieśni żałobnych trafił do mnie dzięki chłopakom z zespołu Polskie Znaki. Gdy wybuchła pandemia i nie można było grać koncertów, zespół wpadł na pomysł, żeby nagrać płytę z nowymi aranżacjami polskich pieśni żałobnych, które tradycyjnie śpiewało się i czasem nadal jeszcze śpiewa podczas czuwania i pożegnania zmarłej osoby.

Jarek Ważny, jeden z członków zespołu, interesował się nimi już od dawna – nagrywał starsze panie ze swoich rodzinnych okolic Gorajca na Lubelszczyźnie. Gdy chłopaki wysłali mi jedną z nagranych przez siebie pieśni – „Żegnam cię, mój świecie wesoły” w wykonaniu Michała Szpaka – byłem tak zachwycony, że stwierdziłem, że muszę zrobić na ten temat film. Na temat powstawania tej płyty i pieśni samych w sobie.

Co cię tak zachwyciło?
Przede wszystkim teksty – bardzo prawdziwe i aktualne. Z powodzeniem można je odnieść do obecnych czasów, choć niektóre mają nawet po kilkaset lat.

„O jak fałszywe wszystko na tym nędznym świecie. Nie masz tu nic stałego, wszyscy o tym wiecie. Świat wiele obiecuje, rozkosze cukruje” – to fragment pieśni śpiewanej przez Matyldę Damięcką.
Aktualne, prawda? Do tego te teksty dają niezwykłe poczucie ukojenia, wyciszenia, czas i refleksję na pogodzenie się ze śmiercią. W pieśni „Żegnam cię, mój świecie wesoły” chodzi o to, że według wierzeń ludowych przez 12 godzin po śmierci człowieka dusza ludzka przebywa jeszcze wśród żywych, aby pożegnać się ze światem. I poprzez śpiew podczas czuwania tej zmarłej duszy niejako się towarzyszy. Ja tego wcześniej nie znałem, ale ta wizja niesamowicie mnie wzruszyła.

Kolejne pieśni poznawałem, gdy zacząłem razem z Jarkiem Ważnym jeździć po starszych paniach, śpiewaczkach pogrzebowych, i nagrywać z nimi zdjęcia do filmu.

Jak wyglądały te spotkania?
Dla mnie to były bardzo poruszające rozmowy, bo miałem poczucie dotykania tego, co działo się tak naprawdę z pokolenia na pokolenie. Nagrywaliśmy ponad 80-letnie kobiety, które bez okularów potrafiły nadal czytać teksty pieśni zapisane ręcznie w kratkowanych zeszytach, przepisywanych po kilka razy od lat 80. Jedną z nich zapytałem: „To pani tak bez okularów potrafi czytać?”. A ona na to: „Jak ja nie przeczytam, to kto im będzie śpiewać?”. To pokazuje bardzo wyraźnie poczucie misji, poczucie, że to śpiewanie zmarłym jest wciąż potrzebne.

Choć te obrzędy czuwania przy zmarłych właściwie już zanikają. Pamiętam je z dzieciństwa, z pogrzebów, na które jeździło się na wieś do rodziny. Ale we mnie te pieśni budziły wtedy raczej śmiech.
No bo umówmy się, one w takim ludowym wykonaniu bywały nierytmiczne, naładowane emocjonalnie, przez co każdy śpiewał je po swojemu, a do tego fałszował tak, że nie dało się wytrzymać. Dlatego wielu ludzi jest do nich zniechęconych. Ale mam poczucie, że wiele przez to tracimy. Jedna z moich rozmówczyń, Marta Tarnawska, socjolożka, która zawodowo zajmuje się śpiewaniem pieśni żałobnych, opowiada w filmie o tym, że była na pogrzebie, na którym smutek i żal były bardzo odczuwalne i nagromadzone, ale dzięki pieśniom ona poczuła się tam lepiej niż na niejednym weselu. To brzmi może paradoksalnie, ale chodzi o to, jak taki śpiew może pomóc w uwolnieniu emocji, oczyszczeniu. Dzięki wspólnemu śpiewaniu mamy poczucie, że jesteśmy w tym razem, że nie jesteśmy ze swoim smutkiem sami. To może przynieść radość i ulgę po stracie.

Przekładając to na dzisiejsze myślenie: dla mnie te pieśni i zwyczaj czuwania przy zmarłym to nic innego jak terapia, wspólna parodniowa sesja terapeutyczna. Padają słowa, których człowiek szuka, i odpowiedzi, które potrzebuje usłyszeć.

Czytaj też: Starzec ma siedzieć w domu! Jesteśmy w Polsce zapóźnieni, na tle świata wypadamy źle

W filmie słuchamy rozmów z ludowymi śpiewaczkami, członkami zespołu Polskie Znaki, wywiadów z ekspertami od „dobrej śmierci”, m.in. Marcelem Andino Velezem, byłym wicedyrektorem Muzeum Sztuki Nowoczesnej z Warszawie, który poświęcił się opiece nad chorymi rodzicami, a teraz jest ekspertem od opieki geriatrycznej. Ale śmierci możemy też w nieoczekiwany sposób doświadczyć.
To było pod koniec nagrań, zostało mi dosłownie kilka rozmów do zrobienia. Wszystko było już przygotowane, ale rozmówca się nie pojawiał. Byłem nawet zły, pomyślałem: no tak, kolejny artysta. Tymczasem okazało się, że on tego ranka umarł, w dniu naszego wywiadu. Nie chcę mówić, o kogo chodzi. Nagranie pustego krzesła, które widać w filmie, jest takim milczącym hołdem dla niego.

Czy w czasie tworzenia filmu zmieniło się twoje postrzeganie tematu śmierci, odchodzenia, tego, jak należy je upamiętniać, celebrować?
W pewnym stopniu na pewno. Po samobójczej śmierci mojego ojca wyparłem w ogóle ten temat ze swojego otoczenia. Mój brat jego pogrzeb przeżył bardzo histerycznie – nie śpiewał, ale krzyczał, płakał, tak to czuł, w ten sposób radził sobie ze stratą. Ja to zamknąłem w sobie. Od tamtego momentu unikałem pogrzebów, nie chciałem czuć tych emocji.

Tworzenie filmu zmieniło na pewno to, że w ogóle zacząłem o tym myśleć. Dużo dała mi też wizyta w Puckim Hospicjum, kadry stąd również znalazły się w filmie. Spotkałem tam niesamowitych ludzi i dowiedziałem się np. o akcji „Czerwona teczka”. Zachęca ona do tego, aby najpilniejsze rzeczy, informacje, gdzie trzymam klucze, jakie są hasła do moich kont, gdzie jest mój dowód osobisty, żeby to wszystko opisać i zamknąć w tej teczce. Dzięki temu bliskim po naszej śmierci będzie o wiele łatwiej zamknąć nasze sprawy.

Nikt nie myśli codziennie o śmierci i nie o to przecież chodzi, żeby cały czas o niej myśleć. Ale chyba najwyższym wyrazem miłości jest to, że ja pomyślę, co się stanie z bliskimi mi ludźmi po mojej śmierci.

Postanowiłeś zgłębiać temat: pracujesz nad kolejnym dokumentem.
Dla mnie „Żegnam cię, mój świecie wesoły” był takim pierwszym krokiem, żeby spróbować przynajmniej porozmawiać na temat śmierci. Teraz pracuję nad filmem, który dotyczy kogoś, kto jest na skraju. Ciężko choruje, nie wie, kiedy umrze, właściwie może się to stać w każdej chwili. Staram się towarzyszyć mu w tym i pokazać, jak on do tego wszystkiego podchodzi, jak próbuje przekonać najbliższych, żeby o tym rozmawiać. To bardzo trudne zdjęcia. Wierzę, że jeśli się wszystko uda, film będzie pretekstem do nowej dyskusji i kolejnym krokiem w łamaniu tabu na temat śmierci.

Czytaj też: Testament: jak zostawić po sobie porządek. Nic prostszego? Lepiej tego nie odkładaj

Twój dokument zdobył wiele nagród na światowych festiwalach. Jak był odbierany przez publiczność?
Na niektóre festiwale film się nie dostał. Jury oglądało początek – śpiewająca o śmierci babcia – nie chcieli się w to zagłębiać. Wiem, że teraz zakwalifikował się na festiwal w Iranie, ma być też pokazywany w Kuala Lumpur – jestem ciekawy, jak zostanie odebrany.

Natomiast na festiwalach, gdzie był już pokazywany, po projekcji zwykle zapadała cisza. Ludzie nie chcieli wstawać z miejsc. Ta cisza była dla mnie największą nagrodą. W Krakowie dyskusja po filmie trwała tak długo, że aż nas wyproszono z sali. Ludzie opowiadali o swoich doświadczeniach, dzielili się historiami. Pytali o płytę zespołu Polskie Znaki, gdzie można jej posłuchać.

Płyta została wydana dwa lata temu. Nie rozumiem zupełnie, dlaczego nie przebiła się bardziej. Do śpiewania na niej zaproszono różne gwiazdy: Sanah, Michała Szpaka, Vito Bambino. Aranżacje instrumentalne są świetne. Ale promocja jakoś zawiodła. Wiem, że płyta miała przeciwników, którzy uważali, że nie powinno się tych pieśni wykonywać w sposób inny niż tradycyjny. Ja się z tym nie zgadzam. To myślenie, które temat żałobnych pieśni pcha do skansenu, a temat śmierci znów chowa za Wszystkich Świętych. Dlaczego nie dajemy mu szansy również w innych momentach roku? W końcu czym jest Wielkanoc, jeśli nie zwycięstwem nad śmiercią?

***

Film „Żegnam cię, mój świecie wesoły” dostępny jest do obejrzenia na platformie Canal+.

Joo Joostberens – reżyser filmowy i scenarzysta, autor nagradzanego i prezentowanego na wielu polskich i zagranicznych festiwalach filmu dokumentalnego „Żegnam cię, mój świecie wesoły”. Obecnie pracuje nad filmem „Zbuduję wasz dom” oraz scenariuszem „Będzie pan żył aż do śmierci” współfinansowanym przez PISF. Jako operator filmowy współtworzył dokument „Stocznia Gdańska” pokazywany w TVP Kultura; jest też autorem zdjęć do polsko-francusko-amerykańskiej koprodukcji „I Am Max”, która opowiada historię Maxa, pierwszej międzynarodowej gwiazdy filmowej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną