Gorące słowa
Pięćsetplusy, brajany i ta nieszczęsna kura. Jak i dlaczego zmienia się polszczyzna
JOANNA PODGÓRSKA: – Język budzi emocje. Swego czasu pokazała to awantura wokół słów prof. Jerzego Bralczyka o psach, które zdychają, a nie umierają. Jakie jest pana stanowisko w tym sporze?
MATEUSZ ADAMCZYK: – Mogę tylko powiedzieć, jakich słów ja bym użył. Nie będzie to ocena językoznawcza, bo od strony naukowej w ani jednej, ani drugiej konstrukcji nie ma błędu. Nie powiedziałbym, że mój kot Fonem – odpukać w niemalowane – zdycha, tylko że umiera, a może nawet – że odchodzi, bo jest mi bardzo bliski. Myślę, że humanizowanie zwierząt jest dobrym kierunkiem. Gdy spojrzeć na historię języka, dawniej było tak, że i ludzie zdychali – wydawali ostatni dech. Dopiero, gdy wprowadzono wyraźny podział, że ludzie mają duszę, a zwierzęta – nie, zaczęliśmy rozróżniać te dwie śmierci. Język siłą rzeczy to oddawał. Dziś już nie chcemy tak silnie różnicować naszego i zwierzęcego przebywania na Ziemi, wracamy do wspólnych elementów mówienia o życiu czy zachowaniach.
W języku zachowała się paskudna historia naszego stosunku do zwierząt; te wszystkie „zbite psy”, „bure suki”. Czy to wychodzi z użycia?
To ma szansę minąć, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, jaką historię kryją te frazeologizmy. Nie przychodzi nam do głowy, że za powiedzeniem „latać jak kot z pęcherzem” stoi historia okrutnej zabawy przywiązywania kotu do ogona grzechotki z pęcherza wypełnionego grochem. Gdy uświadomimy sobie, jaki obraz zwierząt pokazuje polszczyzna, to wtedy będziemy mogli rozbrajać te nieszczęsne metafory. Coraz częściej słyszę, żeby już nie mówić, że „coś schodzi na psy”, nie używać określeń o „zbydlęceniu” czy „zachowywaniu się jak zwierzę”.