Egzamin ósmoklasisty 2025. Wymagania tylko rosną, a inne zmiany są jak rodem z kabaretu
Ósmoklasiści będą zmagać się z egzaminami przez trzy dni: od 13 do 15 maja. Pierwszy jest sprawdzian z języka polskiego, drugi z matematyki, a trzeci z języka obcego. Wciąż nie ma egzaminu z przedmiotu dodatkowego, choć władze oświatowe zapowiadały w roku 2018, że w nowej formule, obowiązującej po likwidacji gimnazjów, taki przedmiot będzie. Znacznie ułatwiłoby to przeprowadzenie sprawiedliwej rekrutacji do szkół ponadpodstawowych, szczególnie do klas z rozszerzoną nauką biologii, chemii lub fizyki.
Na egzamin z przedmiotu dodatkowego nie zdecydował się PiS, rzekomo z powodu pandemii. Rzeczywistą przyczyną mógł być strach przed ujawnieniem, jaki jest poziom nauczania przedmiotów przyrodniczych w reaktywowanych ośmioletnich podstawówkach. W wielu placówkach nie ma specjalistów, więc fizyki uczy geograf, a chemii – biolog. Nigdy jednak nie zrezygnowano z czwartego egzaminu, a jedynie przesunięto jego wprowadzenie na później. Rząd koalicyjny zachowuje się podobnie, czyli nie mówi dodatkowemu egzaminowi „nie”, ale też nie podaje konkretnej daty, kiedy mógłby zacząć obowiązywać. Prawdopodobnie wrócimy do tematu podczas wprowadzania wielkiej reformy edukacji, a ta zacznie wchodzić do szkół podstawowych już za rok.
Zła formuła egzaminu
Zanim PiS reaktywował ośmioletnią szkołę podstawową, młodzież zdawała egzamin gimnazjalny, który obejmował nie trzy przedmioty, lecz dziewięć (trzy razy więcej). Do roku 2019 przystępowano do egzaminu z przedmiotów humanistycznych, czyli z języka polskiego, historii oraz wiedzy o społeczeństwie. Drugiego dnia był egzamin z przedmiotów matematyczno-przyrodniczych (matematyki, biologii, chemii, fizyki i geografii), a trzeciego, podobnie jak teraz, z języka obcego. Przy okazji likwidacji gimnazjów wprowadzono egzamin ósmoklasisty, który jest namiastką tego, co było wcześniej. Przedmiotami egzaminacyjnymi w szkole podstawowej zostały tylko język polski, obcy oraz matematyka. Na tych zmianach najbardziej ucierpiały przedmioty przyrodnicze, które jako nieegzaminacyjne przestały się w podstawówkach liczyć. Negatywne skutki tej zmiany młodzież zaczyna pojmować dopiero w liceum i technikum.
Egzamin ósmoklasisty jest obowiązkowy tylko w tym sensie, że należy do niego przystąpić. Choć każdy rezultat zalicza, nawet zerowy, egzaminem tym stresują się ambitni uczniowie, którym zależy na wysokich wynikach. Bez doskonale zdanego egzaminu z polskiego, matematyki i języka obcego nie ma szans na dostanie się do dobrej szkoły średniej. Najlepsi i mający najwięcej szczęścia absolwenci podstawówek legitymują się tytułem laureata bądź finalisty olimpiady lub ważnego konkursu przedmiotowego, wpisanego na listę kuratorium oświaty, co zapewnia maksimum punktów w rekrutacji i daje pierwszeństwo w przyjęciu do wymarzonej szkoły maturalnej. Jednak większość absolwentów podstawówek nie ma tego szczęścia, liczy więc na wysokie wyniki z egzaminu ósmoklasisty.
Brak przedmiotu dodatkowego doprowadził do tego, że osoby wybierające się w liceum do klasy z rozszerzoną nauką przedmiotów, z których nie ma egzaminu po podstawówce, muszą w szkole podstawowej cały wysiłek włożyć w naukę przedmiotu, który w dalszej edukacji ich nie interesuje. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, że przyszli lekarze są po szkole podstawowej świetnymi polonistami, natomiast o chemii i biologii nie mają zielonego pojęcia. W liceach nauczyciele tych przedmiotów załamują ręce, gdy zaczynają uczyć pierwsze klasy. Okazuje się bowiem, że uczniowie przyjęci do tzw. biol-chemu jako najlepsi – na podstawie wyników egzaminu z polskiego, matematyki i języka obcego – są fatalni z przedmiotów wiodących, czyli biologii i chemii. Dzieci szybko dochodzą do wniosku, że bez korepetycji w liceum sobie nie poradzą. Zła formuła egzaminu ósmoklasisty, egzaminowane nie z tego, co trzeba, napędza rynek korepetycji. Nauka w liceum to przede wszystkim nadrabianie braków wyniesionych ze szkoły podstawowej. Bez korzystania z prywatnych lekcji rzadko się to udaje.
Wymagania tylko rosną
Choć formuła egzaminu ósmoklasisty jest błędna, MEN uparcie ją rozwija. Zamiast ograniczyć zakres wiedzy polonistycznej, potrzebnej do zdania egzaminu, a na to miejsce wprowadzić czwarty przedmiot do wyboru, wymagania z języka polskiego rosną. W tym roku młodzież po raz pierwszy będzie egzaminowana nie na podstawie wymagań egzaminacyjnych, lecz w oparciu o podstawy programowe, które nawet po okrojeniu są dużo obszerniejsze. Znacznie zwiększy się liczba lektur, których dotyczą zadania egzaminacyjne. Rok temu zdających obowiązywały utwory tylko z dwóch ostatnich klas podstawówki, obecnie należy znać lektury z klas IV–VIII. To więcej niż podwojenie materiału, jaki należy przyswoić. Wprawdzie w informatorze dla ósmoklasistów CKE zapewnia, że w latach 2025 i 2026 będą dołączane do arkuszy fragmenty lektur z młodszych klas (IV, V i VI), aby było je łatwiej sobie przypomnieć, jednak to wcale nie oznacza, że można tych dzieł nie znać.
Wprowadzenie czwartego przedmiotu na egzamin ósmoklasisty, przedmiotu, którego nauka będzie rozszerzana zgodnie z wyborem ucznia w szkole średniej, jest koniecznością, aby nie dochodziło do zapaści w nauce chemii, biologii oraz fizyki, a z takim zjawiskiem obecnie się zmagamy. Władze oświatowe powinny jak najszybciej rozwiązać ten problem. Zapewne konieczność przygotowania dzieci do egzaminu z czwartego przedmiotu musi oznaczać zmniejszenie wymagań na egzaminie z pozostałych przedmiotów, szczególnie z języka polskiego, cóż jednak w tym złego? Mamy w kraju zbyt wielkie parcie na naukę przedmiotów humanistycznych, zaczyna się ono w podstawówkach i nie zanika w liceach. W szkołach podstawowych dzieci nie mają wyjścia, wmawia się im bowiem, że bez umiejętności polonistycznych nie dostaną się do dobrego liceum. Można by to zaakceptować, gdyby nie odbywało się to kosztem przedmiotów przyrodniczych. Przy okazji nowej reformy oświaty należy poważnie przemyśleć cel egzaminu ósmoklasisty i – o ile nie wymyślimy czegoś jeszcze lepszego – wprowadzić egzamin z przedmiotu wybieranego przez uczniów i powiązanego z ich planami dalszej nauki w liceum lub technikum. Niech wreszcie skończy się przyjmowanie uczniów do klas biologiczno-chemicznych bez elementarnej wiedzy z tych przedmiotów.
Dłużej nie znaczy wcale lepiej
Na razie MEN wprowadza zmiany nieistotne. W tym roku wszystkie trzy egzaminy zostaną wydłużone o jedną czwartą: 150 min potrwa egzamin z polskiego (w 2024 było 120 min), 125 min z matematyki i 110 z języka obcego. To sporo. Do tej pory prawo do dodatkowego czasu miały osoby posiadające stosowne zaświadczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej, że tego potrzebują z powodu pewnych dysfunkcji. MEN kazał potraktować wszystkich jednakowo jako dysfunkcyjnych. Pozornie jest to dobre wyjście, ale nie dla ósmoklasistów. Gdyby takie wydłużenie czasu dotknęło maturzystów, osoby znacznie dojrzalsze, większość wiedziałaby, że jest to prawo, a nie przymus. Co innego dzieci z podstawówki. Wiele z nich siedzi do końca, gdyż tak obiecali nauczycielom lub rodzicom albo ze strachu, że jak wyjdą przed czasem, to może się to źle skończyć. Bezczynne siedzenie bywa bardzo wyczerpujące. Nieliczni rozumieją, że nie przyszli znieść jajka, więc jak skończyli, mogą wyjść.
Wydłużenie czasu egzaminu powinno zostać poprzedzone nauką wykorzystywania tego czasu. Tymczasem dzieci rzadko ćwiczą rozwiązywanie testów przez 150, 120 czy 110 min, bo w trakcie nauki szkolnej operuje się innymi jednostkami czasu: 45 min lekcji oraz wielokrotność, czyli 90 min i 135 (aż trzy godziny lekcyjne na sprawdzianie to rzadkość). Również egzamin maturalny prawie wcale nie jest ćwiczony w rzeczywistym czasie trwania tego egzaminu (z polskiego to aż 240 min), lecz nieomal zawsze krócej. Dzieci i młodzież uczą się pisać sprawdziany, a potem próbne egzaminy szybko, bo nauczyciele nie dają im tyle godzin, ile na prawdziwych egzaminach.
Zdający rozwiązują zadania w wielkim pośpiechu, jakby ich ktoś gonił, gdyż do takiego stylu pracy zostali przyzwyczajeni w szkole. Większość uczniów w połowie czasu już kończy pracę i potem nie wie, co ze sobą zrobić. Po takim sprincie organizm domaga się odpoczynku, zdający chcą więc wyjść z sali. Jeśli zostają, to najczęściej siedzą bezproduktywnie. Choć zdrowy rozsądek nakazuje dokonać korekty tego, co się napisało, wymęczony szybką pracą umysł nie jest w stanie się skupić. Nawet jak patrzą, nie widzą, co napisali. Nie byłoby tego marnotrawstwa czasu i bezproduktywności, gdyby uczniowie byli wdrażani do pracy długodystansowej, gdyby zostali przyzwyczajeni do wolniejszego tempa. Dzieci muszą się nauczyć w szkole rozwiązywać arkusz egzaminacyjny w czasie rzeczywistym, a nie przyspieszonym. Jestem pewien, że większość tegorocznych ósmoklasistów nie wykorzysta dodatkowych minut, jakie im zostały dane, gdyż potrafią pisać tylko w pośpiechu.
Formuła egzaminu ósmoklasisty jest stale reformowana (podobnie jak matura). Jednak nie zmienia się to, co naprawę jest ważne dla edukacji dzieci, albo też zmiany wymyślane przez ministerialnych urzędników oraz ekspertów oświatowych rozmijają się z praktyką szkolną. Egzaminowanie ósmoklasistów z lektur poznawanych w klasie czwartej to pomysł rodem z kabaretu. Cztery lata to dla nastolatka taki szmat czasu jak dla czterdziestolatka 20 lat. Czy ktoś z nas pamięta ze szczegółami, co czytał 20–30 lat temu?
Znaczenie dobrego przykładu
Ostatnio obserwuję w szkole zjawisko, że młodzież, zanim przystąpi do pracy nad zadaniem, domaga się od nauczyciela dobrego przykładu. Jako polonista tworzę wzorcowy wstęp do rozprawki, formułuję sensowną tezę, a potem demonstruję idealną z punktu widzenia wymagań egzaminacyjnych rozprawkę. Bez tego wzorca uczniowie nie chcą solidnie pracować. Mam świadomość, że muszę dać dobry przykład, dlatego ostrożnie formułuję polecenia.
Gdyby twórcy zmian kierowali się podobnymi zasadami, nie wymyślaliby takich głupot na egzaminach. Niechże ministra edukacji Barbara Nowacka oraz dyrektor CKE Robert Zakrzewski pokażą, jak się zdaje egzamin ósmoklasisty w trybie ślimaczym przez 150 min albo maturę w tempie żółwia przez 240 min, wtedy uwierzę, że aż tyle czasu potrzeba ludziom. Współczesny człowiek – a dziecko i nastolatek szczególnie – woli szybciej i krócej. No i łatwiej. I na takie zmiany czekamy. Wyniki tegorocznego egzaminu ósmoklasisty poznamy dopiero 4 lipca.