Andrzej Duda nie udawał, że ma jakąś ofertę dla młodych czy też własną wizję edukacji. W pierwszej kampanii wyborczej w 2015 r. i w początkowych miesiącach urzędowania szkołami zbytnio się nie interesował. Gdy przyszła pora, w styczniu 2017 r. bez szemrania poparł najbardziej niszczycielski w ostatnich dekadach pomysł dotyczący oświaty, czyli likwidację gimnazjów, firmowaną przez ówczesną minister edukacji Annę Zalewską. W ramach „przejmowania odpowiedzialności za przebieg reformy” powołał na swojego doradcę w Kancelarii Prezydenta prof. Andrzeja Waśkę, który wraz z MEN miał koordynować wprowadzenie nowego-starego systemu szkolnictwa. Ekspert skupiał się przede wszystkim na wzmocnieniu edukacji historycznej i przywracaniu do podstawówek i szkół średnich „pełnego kanonu literatury narodowej”. Co ciekawe, ogłaszając decyzję o akceptacji dla reformy Zalewskiej, Andrzej Duda podkreślał – w formule uzasadnienia? – że nowe regulacje „na pewno przyniosą wiele konfliktów”.
Obserwator z dystansu
I oczywiście te przewidywania się sprawdziły. W marcu 2019 r. napięcia i nauczycielskie frustracje eskalowały w wielki strajk. Prezydent, w którego kompetencjach są mediacje w konfliktach na linii rząd – inne podmioty, zaoferował Pałac Prezydencki jako miejsce, gdzie mógłby się odbyć zaproponowany przez premiera Mateusza Morawieckiego „okrągły stół” poświęcony edukacji. Przyznawał też, że nauczyciele zarabiają za mało. Ale nikt się specjalnie nie przejął ani prezydenckim zaproszeniem, ani komentarzami. Największe poruszenie w tamtych okolicznościach budził brak publicznego zaangażowania w sprawę nauczycieli pierwszej damy Agaty Dudy, która sama przez lata pracowała w tym zawodzie jako germanistka. List do niej napisali m.in. koledzy i koleżanki z jej krakowskiego liceum. Podkreślali, że zachowanie pierwszej damy budzi „żal, rozczarowanie i narastający gniew”.
Relatywnie najbardziej prezydent zainteresował się rzeczywistością edukacyjną w kampanii wyborczej w 2020 r. Złożona wtedy przez niego propozycja nowych przepisów, zatytułowana „Rodzice decydują”, wzbudziła szeroki społeczny niepokój. Projekt zakładał, że wszyscy rodzice – a nie tylko ich przedstawiciele w radzie rodziców – decydowaliby, jakie organizacje mogą prowadzić zajęcia na terenie szkół i jak dokładnie ma wyglądać program tych zajęć, co w praktyce mogłoby sparaliżować działalność stowarzyszeń czy innych podmiotów prowadzących warsztaty i inne formy wsparcia dla uczniów. Ale prezydencka inicjatywa znalazła się w sejmowej zamrażarce, a Andrzej Duda przyjął to spokojnie, przez wiele miesięcy o nic się nie upominał.
Gdy znany m.in. z homofobicznych wypowiedzi Przemysław Czarnek obejmował ministerstwo edukacji połączone z resortem nauki, prezydent wręczał mu powołanie z wyraźną radością. Podkreślał, że „w polskim systemie edukacji jest bardzo wiele treści, co do których polskie rodziny mają ogromne wątpliwości. To nie tylko kwestia tego, co będzie przekazywane dzieciom i młodzieży w szkołach, (...) ale także tego, co będzie na uczelniach wyższych. Mamy doskonałą świadomość, że na przestrzeni ostatnich lat osoby próbujące osiągnąć wyższe stopnie w rozwoju naukowym są w sposób brutalny atakowane za to, że nie mają światopoglądu, który nazwalibyśmy politycznie poprawnym, czyli przede wszystkim liberalno-lewicowego” – utyskiwał prezydent. W planowaniu polityki wobec szkół oferował też nowemu ministrowi doradczą pomoc swojej żony.
Weto dla lex Czarnek
W pandemii Andrzej Duda raczej nie odnosił się do wyzwań stawianych przed szkołami przez nieprzewidywalną rzeczywistość. Jednym z nielicznych przejawów jego „zainteresowania” edukacją było dziwaczne i kompletnie pozbawione sensu show, w którym jako moderator dyskusji przed kamerami odczytywał pytania fejsbuko- i twitterowiczów do ministra Czarnka, na temat powrotu uczniów na stacjonarne lekcje. A Czarnek na żywo odpowiadał.
I gdy wszyscy uznali, że w tej przestrzeni nic istotnego już się nie wydarzy, prezydentowa Agata Duda nieoczekiwanie odpowiedziała na prośbę o spotkanie opozycyjnych wówczas posłanek KO zainteresowanych edukacją (były to m.in. Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka). Polityczki apelowały o możliwość rozmowy w sprawie tzw. lex Czarnek. Przepisy, zainicjowane przez szefa MEiN i przyjęte przez Sejm, oddawały w ręce kuratorów oświaty gigantyczną władzę nad szkołami. Kuratorzy, ówcześni nominaci PiS, zyskiwaliby prawo odwoływania dyrektorów w trakcie kadencji i decydowania o tym, jakie organizacje mogą prowadzić zajęcia na terenie szkół – nawet gdyby warsztatów chcieli sami uczniowie i ich rodzice. Posłanki przypomniały też Agacie Dudzie o zlekceważeniu przez Sejm prezydenckiego projektu zmierzającego w podobnym kierunku co nowe pomysły, choć nieidącego tak daleko jak one. I ostatecznie, ku zdziwieniu wielu, Andrzej Duda zawetował lex Czarnek. A potem, w grudniu 2022 r., zrobił to po raz kolejny, gdy minister ponownie próbował nowelizacji prawa oświatowego, i to idącej jeszcze dalej – bo „wzbogaconej” o przepisy radykalnie ograniczające edukację domową.
Pisowski notariusz
Tu krótka lista zasług Andrzeja Dudy dla oświaty i młodzieży się kończy. Od połowy drugiej kadencji zdominowanego przez prawicę parlamentu prezydent nie sprawiał już kolegom kłopotów. Mimo protestów ekspertów od resocjalizacji zaakceptował wymyślone przez Zbigniewa Ziobrę przepisy potocznie nazwane: „lex maluchy za kraty”, umożliwiające m.in. zakuwanie w kajdanki i umieszczanie w poprawczakach 10-latków. Podpisał też, w sierpniu 2023 r., zlepek nowelizacji pozwalających kuratorom m.in. na cofnięcie w zasadzie z dnia na dzień uprawnień szkół niepublicznym, jeśli te nie zlikwidują stwierdzonych przez nich uchybień – jakichkolwiek.
To też było przewidziane we wcześniejszych wersjach lex Czarnek. Rosła więc obawa, że podzielone na części zmiany są dla Andrzeja Dudy łatwiejsze do przełknięcia i że w końcu podpisze też co rusz wnoszone przez rząd i prawicowych posłów projekty, mające jakoby chronić dzieci przed seksualizacją, na punkcie której PiS objawiało wyraźną obsesję. Formalnie jako projekt obywatelski prawica przeprowadziła przez Sejm tzw. lex Czarnek 3.0, zakazujący działania w szkołach stowarzyszeń i innych organizacji „promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci” (to bardzo szerokie pojęcie mogło zmieścić niemal wszystko). Senat jednak odrzucił projekt, a w sejmowym kalendarzu zabrakło już miejsca na posiedzenie, które pozwoliłoby odrzucić senackie weto. Prezydentowi nie było więc czego przedłożyć. I dobrze to oddaje pointę tej całej historii: Andrzej Duda jako pisowski notariusz napsuł w edukacji wiele, miał jednak szanse napsuć znacznie więcej. Tyle że nie zdążył.