10 lat z Dudą: LGBT. To był seans nienawiści i to mu zostanie zapamiętane
Powiedzieć, że Andrzej Duda nie zrobił nic dla społeczności LGBT+, to nic nie powiedzieć. To było dziesięć lat regularnej nagonki, która wypłoszyła z kraju część osób, inne zniechęciła do powrotu, a reszcie odebrała złudzenia. Co niektórzy wzięli w międzyczasie ślub – też za granicą. Polska osuwała się w rankingach homofobii.
Co prawda odbywa się w naszym kraju coraz więcej marszów równości (zaraz czerwiec, miesiąc dumy) i jest to trend ostatnich lat: wołanie o widoczność, uznanie, poszanowanie, prawa. Postulaty na sztandarach są te same: minimum związki partnerskie, ochrona przed dyskryminacją i przemocą. Bo kierunek był głównie odwrotny: cała wstecz.
Tak było przez osiem lat z PiS u władzy, a od półtora roku rządów koalicji Andrzej Duda jest przedstawiany jako ściana, od której każdy projekt przyjazny LGBT+ się odbije. Nie zobaczył więc na swoim biurku żadnej ustawy dotyczącej np. związków partnerskich. „Byłbym gotów rozważać kwestie statusu osoby najbliższej” – deklarował swego czasu, ale nie miał okazji. Wiadomo, że skorzystałby z weta.
Tęczowa zaraza
O tym, jak wąski i zaściankowy sposób myślenia reprezentował, niech świadczą explicite jego wypowiedzi. „Nie wyobrażam sobie, żeby mi ktoś półnagi paradował po kancelarii” – odpowiedział prezydent elekt Andrzej Duda na pytanie dziennikarzy o to, czy zatrudniłby osoby homoseksualne w pałacu. Z jego ust padały słowa ciężkie, naładowane wrogością i nieodwoływalne: „zagrożenie dla rodziny”, „tęczowa zaraza”, „nowa bolszewia”.