W MEN trwają prace nad ustawą, która nadałaby nauczycielom, wychowawcom oraz innym pracownikom pedagogicznym status funkcjonariuszy publicznych. Dzięki temu byliby lepiej chronieni przed agresją uczniów i rodziców. Rośnie bowiem liczba ataków słownych, znieważeń, gróźb, a nawet napaści fizycznych. Za takie zachowanie napastnikom groziłaby odpowiedzialność karna podobnie surowa jak za napaść na posła, radnego, sędziego, prokuratora, notariusza, pracownika organu kontroli państwowej, inspektora Inspekcji Wodnej, funkcjonariusza Służby Więziennej, żołnierza etc.
Niespodziewanie pomysł MEN został przyjęty z mieszanymi uczuciami, a przez niektórych wręcz wrogo. Zaprotestowały też organizacje zrzeszające pracowników oświaty. Obecnie pedagodzy są traktowani przez prawo jak funkcjonariusze publiczni, natomiast nie są nimi z mocy ustawy. Oznacza to, że podlegają podobnej ochronie w razie napaści, natomiast nie ponoszą takiej samej odpowiedzialności za zaniedbania. Czyli korzystają z praw przysługujących funkcjonariuszom publicznym, jednak obowiązki mają inne. Ta rozbieżność wynika ze specyfiki zawodu i charakteru pracy z dziećmi. Wielu czynności, które trzeba wykonać w szkole, a jeszcze bardziej na wycieczce, nie sposób przewidzieć.
Delikatne kwestie
W razie napaści na pracownika pedagogicznego dyrektor ma obowiązek zawiadomić policję, przestępstwo jest ścigane z urzędu, a nie na wniosek poszkodowanego. Jeśli nauczyciel nie dopełnił obowiązków, ponosi odpowiedzialność przed dyrektorem: może on udzielić pracownikowi upomnienia, nagany lub zgłosić sprawę do kuratorium oświaty. Nauczyciel odpowiada wtedy przed komisją dyscyplinarną.