Zadyma na Maxa
Zadyma na Maxa. Co się wydarzyło na Narodowym? Widać, że Polacy nie znają trendów ze Wschodu
Polska jest w szoku. Do tego stopnia, że sprawca całego zamieszania białoruski raper Max Korż jest określany przeróżnie. Raz jest artystą „znienawidzonym przez reżim Łukaszenki”, raz banderowcem, raz piewcą „ruskiego miru”.
Największe wrażenie zrobiło chyba to, że na jego koncert na Stadionie Narodowym przyszło 70 tys. osób. Tak wielki stadion zapełniają zazwyczaj zachodnie gwiazdy, udało się to też kilku polskim. Ale Max Korż, który śpiewa po rosyjsku? Kto to jest? I dlaczego w Warszawie?
Sam Korż jeszcze dzień przed koncertem nie uwierzyłby pewnie, że na jego temat wypowiedzą się: prezydent RP, premier, ambasador Ukrainy, dziesiątki polityków i setki publicystów, którzy na co dzień nie interesują się rapem.
Czytaj też: Flaga UPA na koncercie Korża w Warszawie
Rozgrzewka na Woli
Oczywiście przyczyniły się do tego awantury, które towarzyszyły artystycznemu wydarzeniu. Najpierw należy powiedzieć, że Max Korż jest megagwiazdą w wielu krajach, które kiedyś były częścią Związku Radzieckiego. W Warszawie pojawiły się więc grupy młodych ludzi z przeróżnych zakątków upadłego imperium, a także ci, którzy żyją na emigracji, rozrzuceni po całej Europie. Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Kazachowie i wszyscy inni, których łączy wspólnota przeżyć i to, że potrafią się dogadać po rosyjsku.
Do incydentów doszło już dzień przed wydarzeniem – w mediach społecznościowych rozeszła się wiadomość, że gwiazdor pojawi się na warszawskiej Woli i zagra coś na rozgrzewkę. Krzysztof Strzałkowski, wolski burmistrz, relacjonował w rozmowie z POLITYKĄ, że nagle pojawiły się tam dziesiątki, potem setki osób.