Po co szkole uczeń?
MEN Nowackiej zawodzi, uczniów o zdanie nie pyta. „To jest żenujące i niezbyt pedagogiczne”
JOANNA CIEŚLA: – „Śpieszmy się czytać rządowe dokumenty, tak szybko znikają…” – napisałeś niedawno w mediach społecznościowych.
PAWEŁ MROZEK: – Taki komentarz nasunął mi się, gdy Instytut Badań Edukacyjnych usunął opublikowane dobę wcześniej i przekazane do Ministerstwa Edukacji rekomendacje na temat prac domowych. Jak tłumaczono, te rekomendacje przygotowano w sposób „niezgodny ze standardami Instytutu”. Nie mieści mi się to w głowie. IBE to poważna instytucja, ale nie wiem, jak mamy jej dalej ufać po serii ostatnich kompromitujących zdarzeń.
Część ekspertów podpisanych pod rekomendacjami nie widziała ostatecznej wersji tego dokumentu albo w ogóle nad nim nie pracowała. I nie zgadza się z jego treścią.
No właśnie. W tych rekomendacjach nie było też propozycji dużych zmian zasad, które obowiązują teraz. Główna nowość miała polegać na zastąpieniu nazwy „praca domowa” przez „pracę własną”. A z badań tego samego IBE wynika, że kwestii problematycznych jest dużo więcej.
To dość nieoczywiste, że Akcja Uczniowska, którą reprezentujesz, krytykuje decyzje o ograniczeniu zadań domowych.
Nie uważamy, że dawna rzeczywistość – zadania domowe obowiązkowe, oceniane i zadawane bez umiaru – to był jakiś supermodel. Ale już sam początek wprowadzania zmian przez MEN, w środku wiosennego semestru w 2024 r., bez pogłębionych analiz, był ryzykowny. A im dalej w las, tym gorzej to wygląda.
Dla porządku przypomnę: resort w kwietniu 2024 r. wprowadził zasadę, że nauczyciele w podstawówkach mogą zadawać uczniom tylko prace nieobowiązkowe i nieoceniane.
No i ostatnio, gdy pojawiły się wyniki badań opinii nauczycieli o tym, jak po roku sprawdzają się te zasady, IBE albo MEN – nie wiem, kto o tym decydował – próbowało nam wmówić, że wynik tych badań jest inny, niż jest.