Rozpieszczeni serią 37 zwycięstw Igi Świątek w tourze w pierwszej połowie roku niełatwo przyjmujemy do wiadomości, że w ten sposób nie da się dominować przez cale tenisowe życie. Kilka porażek w dość wczesnych fazach turnieju wzbudziło niepokój, choć tłumaczyliśmy sobie, że to przecież naturalne.
Czytaj także: Żelazna Świątek i błyszczący Lewy. Co ich łączy, a co dzieli?
Życiowe osiągnięcie Igi Świątek
W Nowym Jorku Iga już sięgnęła po życiowe osiągnięcie. Kilka lat temu była druga runda, potem trzecia, w ubiegłym roku – czwarta. Teraz przeskoczyła o dwa stopnie, a nie musi to być koniec świetnych wiadomości. Nikt z Polski w erze open nie zaszedł tak daleko. Agnieszka Radwańska nigdy nie przebrnęła tu czwartej rundy.
Droga Polki do przedostatniego etapu ostatnich wielkoszlemowych zawodów sezonu jest dosyć wyboista. Nie przypomina paryskiej autostrady na kortach ziemnych w ostatnich dwóch latach. Tam mistrzyni mogła być tylko jedna. W Nowym Jorku błysku jest mniej, za to dużo mozolnej pracy i zbierania punktu po punkcie, gema po gemie, seta po secie.
Już w poprzednim meczu z Jule Niemeier można było mieć wątpliwości co do trzeciego seta. Niemka, formalnie jeszcze poza setką w rankingu, dopóki się nie zmęczyła, nie ustępowała światowej liderce. Z Pegulą skończyło się na dwóch setach, ale kto zdecydował się zarwać noc na transmisję, ten wie, że do ostatniej piłki nerwy obu tenisistek miały wielki wpływ na wydarzenia. Z rozegranych 12 gemów tylko dwa zakończyły się zwycięstwami serwujących.