Iga Świątek w półfinale Mutua Madrid Open nie miała nic do powiedzenia w pojedynku z Coco Gauff. Przegrana 0:2 (1:6, 1:6) jest odzwierciedleniem wydarzeń na korcie. Trudno te słowa przechodzą przez gardło, ale tak rzeczywiście było. Polka jest jeszcze drugą zawodniczką świata, ale tylko w rankingu WTA.
Nasza mistrzyni (bo ciągle nią jest i nikt jej tytułów nie odbierze) sama wydaje się zagubiona. W trzecim gemie drugiego seta wykrzyczała na cały stadion dwa słowa. Pierwsze nie do powtórzenia, a drugie to: dlaczego? Ona by to chciała wiedzieć i my wszyscy jej kibice, na dobre i złe, także.
Z Coco się nie udało
Oczywiście, nie można się na to obrażać, że obrończyni tytułu tym razem odpada w jednej drugiej finału. Nie można mieć też pretensji, że jej pogromczynią stała się Coco Gauff. Amerykanka może zostać wiceliderką zestawienia WTA, jeśli okaże się w Madrycie niezwyciężona.
Coco Gauff ma dopiero 21 lat, ale w światowej czołówce jest już od sześciu. W czwartkowe popołudnie pojawiła się na korcie doświadczona tenisistka, zahartowana sukcesami i porażkami (w tym wielokrotnymi z Igą Świątek).
Wydawało się, że po drugiej stronie siatki stanęła co najmniej równorzędna rywalka (biorąc nawet pod uwagę ubiegło- i tegoroczne zawirowania). W stolicy Hiszpanii na ceglanej nawierzchni, która najbardziej jej odpowiada, w lepszym lub gorszym stylu pokonała kilka dobrych i bardzo dobrych zawodniczek. Pierwsza była Filiipnka Alex Eala, później zdolna Czeszka Linda Nosková i wdzierająca się do czołówki Rosjanka Diana Sznajder. No i Madison Keys, z którą stoczyła przedziwny, ale zwycięski bój. Zaczął się przecież od 6:0 dla mistrzyni Australian Open.
Co się udało z Madison, nie udało się z Coco.