Nad boiskiem przez długie minuty unosił się duch czasów Michała Probierza. Tak czy owak, zajęliśmy drugie miejsce w grupie premiowane marcowymi barażami, które zadecydują, czy w przyszłym roku Polska wystąpi na mundialu.
Miało być inaczej
Po „zwycięskim remisie” z Holandią, który tak naprawdę zwycięski nie był, bo nie wyprzedziliśmy przecież rywali w tabeli, kadra w dobrych nastrojach poleciała na Maltę. Chodziło jednak o to, żeby utrzymać mobilizację, bo – jak powiedział Jan Urban – nie da się pokonać rywali „na stojąco”. Koncentracji powinny sprzyjać wieści, które napłynęły w piątek z Helsinek, gdzie gospodarze ulegli Maltańczykom 0:1.
Poza kontuzją Sebastiana Szymańskiego kłopotów kadrowych właściwie nie było. Gotowi do gry byli, po pauzie za żółte kartki, Przemysław Wiśniewski i Bartosz Ślisz. I obaj wrócili po podstawowego składu. Zaskoczeniem był natomiast występ Bartłomieja Drągowskiego w bramce zamiast Kamila Grabary. No i zabrakło lekko kontuzjowanego Matty’ego Casha.
Zaczęło się niewyraźnie. Drągowski zdenerwowany i niepewny, Wiśniewski po kilku minutach zobaczył żółtą kartkę, a niewiele później także Nicola Zalewski. Gra bez płynności i skuteczności. Próby strzałów Polaków niecelne (poza akcją Bartosza Slisza) albo blokowane przez gospodarzy. Z biegiem czasu piłka coraz rzadziej opuszczała okolice pola karnego Malty. Wreszcie w 32. minucie z rzutu wolnego do piłki podchodzi Piotr Zieliński, wrzuca piłkę na głowę Roberta Lewandowskiego i nasz kapitan strzela obok bramkarza. Nareszcie (1:0 dla Polski).
Jeszcze nie przestaliśmy się cieszyć, a trzeba było przeżyć stratę bramki.