To Stalin przyłączył do ZSRR część dawnych Prus Wschodnich ze stolicą w... no właśnie, jak nazwać miasto – Królewiec, Karaliaučius, Königsberg czy Kaliningrad? Choć nikt nie kwestionuje dzisiejszych granic, meandry historii dają kilku nacjom prawo do szukania śladów swego kulturowego dziedzictwa. Na dodatek kompletnie opustoszałe po wojnie terytorium zasiedlano prizywami – zaciągami z całego ZSRR. A w ramach obecnego programu repatriacyjnego obwód staje się jeśli nie życiową przystanią dla Rosjan z byłych republik radzieckich w Azji, to w każdym razie ważnym przystankiem, najczęściej po drodze do krajów Unii. Jeżeli do tego dodać, że ku zmartwieniu Cerkwi prawosławnej kaliningradczycy wstępują do zasiedziałego Kościoła luterańskiego (tak demonstrują swoją europejskość), to nic dziwnego, że można pytać o tożsamość mieszkańców regionu.
Fachowo region nazywa się eksklawą. To obszar odgrodzony od głównego terytorium państwa, w tym wypadku od Wielkiej Rosji przez Litwę i Białoruś. Do 1991 r. obwód był, jak mówiono, niezatapialnym lotniskowcem z 200-tysięczną załogą, tak liczny był bowiem wówczas garnizon wojskowy. Dziś niespełna milion kaliningradczyków woli raczej hasło „okna w Europie” czy właściwie w Unii Europejskiej. Obszar rzeczywiście odgrodzony, a jednak to właśnie kaliningradczycy swoimi ubiegłorocznymi masowymi protestami antyrządowymi wywołali polityczne trzęsienie ziemi w całej Rosji. Opozycja – jak zwykle – obwieściła początek końca putinowskiego ładu, bo manifestanci wystąpili z postulatem dymisji premiera. Putinowi nie pomógł nawet fakt, że jego żona Ludmiła urodziła się w Kaliningradzie.
Najeźdźcy z Moskwy
Kaliningradczycy chcieli sami wybierać swoich gubernatorów spośród kandydatów znających ich prawdziwe potrzeby.