Nikt nie skakał z radości, gdy Czechosłowacja przestawała istnieć. Po prostu 26 sierpnia 1992 r. ówczesny premier Czech Vaclav Klaus i premier Słowacji Vladimir Mecziar podpisali porozumienie o podziale Federacji Czechosłowackiej. Wszystko zostało ustalone jeszcze w lipcu, słowacki parlament zdążył przyjąć deklarację suwerenności, a prezydent Czechosłowacji Vaclav Havel abdykował. Tak wymazano z mapy Europy państwo obecne na niej od 1918 r.
Tamte decyzje polityków były napędzane społecznymi animozjami, które wybuchły gwałtownie po latach komunistycznej zamrażarki. Formalnie kraj był federacją, ale w praktyce dominowali w nim dwa razy liczniejsi i znacznie zamożniejsi Czesi.
Patrząc na niedużą Czechosłowację Polak nie dowierzał, że można w tym kraju szukać śladów imperializmu, ale to tylko różnica skali. O losach państwa przez dziesięciolecia decydowały praskie elity. A Praga – jak to określił historyk i publicysta Bohumil Doleżal – była stolicą „miniimperium”, państwem genetycznie porównywalnym tylko z ZSRR i Jugosławią. Wszystkie trzy powstały i zanikły w tym samym momencie, wszystkie miały być wielonarodowe i wielokulturowe, choć wtedy tego określenia nikt nie używał. W praktyce w każdym z nich dominowała jedna nacja i jedna kultura.
Nie chcieli tego widzieć nawet Słowacy, którzy robili karierę w federalnej administracji albo czechosłowackiej kulturze. Tuż po upadku komunizmu na Słowacji zaczął budzić się nacjonalizm i jedną z demonstracji tamtejszych, kompletnie wtedy marginalnych, separatystów pokazywała federalna telewizja. Oglądali ją intelektualiści, zgromadzeni wokół świeżo wybranego, uśmiechniętego prezydenta Vaclava Havla. Nagle z tej grupki wykształconych, rozgarniętych ludzi miało paść pytanie: „A dlaczego oni machają rosyjskimi flagami?