Jedną z największych atrakcji Zatoki św. Wawrzyńca na atlantyckim wybrzeżu Kanady są rejsy, podczas których obserwuje się wieloryby. Północna część Zatoki, nad którą ludzie osiedlili się ledwie kilka pokoleń temu, idealnie się do tego nadaje: ciepłe wody wielkiej Rzeki św. Wawrzyńca mieszają się tu z zimną wodą z oceanu, co powoduje obfitość krylu. Na uczty przypływa tu aż 13 gatunków wielorybów, w tym największe na świecie płetwale błękitne. W pobliżu niektórych zwierząt przewodnicy nie mogą się zatrzymywać i wcale nie chodzi im o bezpieczeństwo miłośników natury, stłoczonych na pokładzie motorówek. Nie zatrzymują się zwłaszcza wtedy, gdy w wodzie dostrzegą białe walenie. – To białuchy – tłumaczy jedna z przewodniczek. – Białuchy w Zatoce są chore i naukowcy, którzy je badają, kazali nam trzymać się od nich z daleka.
Okazuje się, że te kilkumetrowe wieloryby z Zatoki są w znacznie gorszej kondycji niż ich kuzyni z Arktyki, m.in. częściej zapadają na raka. Przyczyną są zapewne zanieczyszczenia m.in. z hut aluminium, które spływają tu największą kanadyjską rzeką z Montrealu, Quebeku i innych miast.
To jeden z wielu sygnałów, że kanadyjska przyroda nie jest tak nieskalana, jak się powszechnie uważa. Miejscowi ekolodzy i Indianie biją wręcz na alarm, że jest niszczona w niespotykanym tempie, a skutki tego procederu może odczuć cała planeta. Winna jest nowa gorączka, która wybuchła na zachodzie kraju. Tym razem złoto jest czarne i ma konsystencję mazi – chodzi o ropę ukrytą w tzw. piaskach bitumicznych prowincji Alberta, na północ od Calgary i Edmonton. Gdy niedawno pojawiły się odpowiednie technologie i piaski zaczęto uznawać za realne źródło ropy, Kanada wyrosła na trzeciego giganta naftowego świata – większe potwierdzone rezerwy ropy mają tylko Arabia Saudyjska i Wenezuela.