Saga z mistralami odsłoniła skomplikowane stosunki Francji z Rosją. Kontrakt na dwa okręty zawarł jeszcze poprzedni prezydent Nicholas Sarkozy w 2011 r., ale rozmowy rozpoczęto już w 2009 r., a więc zaledwie rok po wojnie Rosji z Gruzją. Projekt wzbudził wątpliwości nawet w części francuskiego sztabu generalnego, nie mówiąc już o sojusznikach Francji z NATO.
Sarkozy wyraźnie zmienił swój stosunek do Rosji, gdy został prezydentem. Wcześniej w Moskwie obawiano się jego antysowietyzmu – ze względu na historię rodzinną emigranta z Węgier i wypowiedź sprzed lat, że Putinowi „nie poda ręki”. Tymczasem po mediacji, jakiej w imieniu Unii Europejskiej podjął się w wojnie rosyjsko-gruzińskiej, Sarkozy zbliżył się do Putina.
W podobnych uczuciach nie jest on we Francji odosobniony. Jeśli wierzyć dziennikarzom z „Le Monde”, niespodziewany i bezkrwawy manewr Rosjan, zakończony aneksją Krymu w 2014 r., wzbudził uznanie niemałej liczby francuskich oficerów. To uznanie dla talentu strategicznego Putina nie podobało się w gabinecie ministra obrony, który miał nawet wytknąć sztabowi „rusofilstwo”.
We francuskiej armii nastąpiła zmiana pokoleniowa: odeszli oficerowie kształtowani w okresie zimnej wojny, a nowi nie widzą dziś w Rosji szczególnego zagrożenia. Jeszcze do niedawna za całkowicie normalne uważało się kontakty między wojskowymi Francji i Rosji, oficerowie rosyjscy szkolili się we francuskich uczelniach wojskowych, w siłach lotniczych oficjalnie nawiązywano do braterstwa broni, jakie zapoczątkował gen. de Gaulle, wysyłając w 1943 r. do Rosji pułk lotniczy Normandia-Niemen. Philippe Pelé-Clamour, profesor Wyższej Szkoły Handlowej HEC z Paryża, twierdził nawet, że między elitami oficerskimi sił nuklearnych obu krajów utrzymywała się „bliskość quasi-filozoficzna”.