Bez linii frontu
Wojny cybernetyczne Rosji: ich skutki mogą być bardzo niebezpieczne
[Artykuł ukazał się w najnowszym numerze dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”]
Artiom Fiłatow: – Czy możemy udowodnić, że Rosja za pośrednictwem hakerów prowadzi dziś wojnę cybernetyczną?
Irina Borogan: – Kreml nigdy nie przyznał, że ma związek z hakerskimi atakami. Ale takie oświadczenie ze strony rosyjskich władz nie jestem konieczne – łatwo można się domyślić, że choćby ataki na serwery i pocztę elektroniczną Komitetu Krajowego amerykańskich Demokratów nikomu poza Kremlem nie były na rękę. Nawet hakerzy „przemysłowi” nie czerpią korzyści z włamywania się do systemów rejestracji wyborców w Arizonie i Illinois.
Kto wyznacza rosyjskim hakerom zadania – administracja prezydenta, Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) czy Sztab Generalny Sił Zbrojnych?
Trudno powiedzieć, kto za tym stoi. Można założyć, że jeśli grupa hakerów przed zaatakowaniem serwerów Demokratów uderzyła w strony internetowe Pentagonu, to najprawdopodobniej stawiała sobie cele wojskowe, a wówczas musiała być związana z Głównym Zarządem Wywiadowczym (GRU). Gdy zaś realizowane są cele polityczne, wówczas akcją dowodzi FSB. To jednak wszystko przypuszczenia, nikogo nie złapano na gorącym uczynku. W Chinach przyłapano na podobnych atakach tamtejszy resort obrony, ustalając dokładny adres, z którego dokonano ataku. W przypadku Rosji niczego takiego nie udaje się ustalić.
Jak ataki cybernetyczne wpisują się w koncepcję wojny hybrydowej, o której tak dużo mówi się w Rosji?