Lekcja dyplomacji
Awantura dyplomatyczna między Turcją i Holandią. O co chodzi w tym konflikcie?
W ramach przygotowywanego na kwiecień referendum konstytucyjnego Turcja przekonuje swoich obywateli do głosowania za proponowanymi przez prezydenta Erdoğana zmianami. Przy czym robi to nie tylko w Turcji, ale i za granicą, w krajach, w których są najliczniejsze społeczności tureckie.
W zeszłym tygodniu turecki minister spraw zagranicznych objeżdżał Niemcy i Austrię, a w sobotę chciał agitować w Holandii, ale władze odmówiły mu lądowania.
Dlaczego doszło do konfliktu?
Holendrzy przekonują, że chodzi im o bezpieczeństwo publiczne i niepodgrzewanie i tak już napiętej przed środowymi wyborami atmosfery. Holenderski minister spraw zagranicznych rozmawiał w piątek ze swoim tureckim odpowiednikiem, prosząc go o odwołanie wizyty i tłumacząc, że teraz, kiedy kampania wyborcza jest na ostatniej prostej, a antyislamska skrajnie prawicowa Partia na rzecz Wolności (PVV) Geerta Wildersa ma bardzo wysokie poparcie, wizyta tureckiego szefa dyplomacji i wiece poparcia konserwatywnego elektoratu dla zmian w tureckiej konstytucji będą tylko wodą na młyn antyislamskiej retoryki.
Kiedy jednak turecki minister dyplomacji, mimo wszystko, chciał wziąć udział w wiecu w Rotterdamie, Holendrzy odmówili mu zgody na lądowanie. Turcy dalej nie odpuszczali, twierdząc, że nie można odgradzać przedstawicieli tureckiego rządu od ich obywateli (w Holandii mieszka prawie ćwierć miliona Turków uprawnionych do głosowania w kraju pochodzenia) i do Rotterdamu drogą lądową zaczęła jechać turecka minister ds.