Kontakty USA i Korei Płn. od lat są napięte. Teraz pojawia się nowy, nieprzewidywalny czynnik... Trump
Donald Trump zapozna Koreę Płn. z amerykańską „furią i ogniem”. Korea Płn. nie pozostaje dłużna, zapowiada atak na pacyficzną wyspę Guam, z amerykańskimi bazami wojskowymi i popularnymi wśród Amerykanów ośrodkami wakacyjnymi.
Amerykańsko-koreański pojedynek na miny nie ustaje. Zaczęło się kolejne okrążenie wyścigu o to, kto pogrozi drugiej stronie straszniejszymi konsekwencjami. A że było już wszystko, samą wojnę jądrową wspomniano wielokrotnie, to trudno oczekiwać, by stosowanie ciągle tych samych metod, tyle że w trochę większej dawce, przynosiło jakieś nowe skutki.
Tym razem słowa Trumpa zrecenzował szef jego dyplomacji. Rex Tillerson wracał do domu ze szczytu ASEAN z międzylądowaniem na Guam i w wywiadzie udzielonym na pokładzie samolotu zapewniał Amerykanów, że mogą spać spokojnie. Trump, mówi Tillerson, używa dosadnego języka, czyli takiego, który Kim Dzong Un zrozumie. Przywódca Korei Płn. ma się wreszcie zorientować, że to nie są przelewki. Raczej ostatni moment, by siadać do stołu i szukać porozumienia.
Trump przyciska, bo jego polityka wobec Korei Płn. nie przynosi rezultatów. Obiecał szybko uporać się z problemem Korei Płn., tymczasem Kim nie tylko nie rezygnuje z testów swej broni, ale prawdopodobnie robi większe postępy w rozwoju arsenału, niż przypuszczano.
Dziennik „Washington Post”, powołując się na analizę jednej z amerykańskich agencji wywiadowczych, stwierdza, że Korea Płn. może mieć już ładunki jądrowe odpowiednio niewielkie, by zapakować je na rakietach balistycznych zdolnych dolecieć nawet na terytorium USA na południe od Kanady.