Taki werdykt to duże zaskoczenie. Nad dopingowymi przestępstwami Rosjan debatowały wcześniej niezależne komisje, profesorskie autorytety od niedozwolonego wspomagania i choć faktycznie wpadek w sensie ścisłym nie dowiedziono, dopingu u zawodników nie wykryto, to ponad wszelką wątpliwość ustalono, że pobrane od zawodników podczas igrzysk w Soczi próbki zostały poddane manipulacji, czyli skażone dopingiem zamieniono na czyste. Szczegółami sypał zbiegły do Stanów Zjednoczonych i ukrywający się tam były szef moskiewskiego laboratorium antydopingowego, Grigorij Rodczenkow. Z jego zeznań, jak również opowieści lekkoatletycznego małżeństwa Julii i Witalija Stiepanowów, bohaterów reportażu telewizji ARD sprzed ponad dwóch lat, wynikało, że dopingowy chów kandydatów do medali był inspirowany i organizowany przez państwowe władze, a nad jego sprawnym przeprowadzeniem czuwały służby specjalne.
Kontrowersyjna decyzja sądu
Tymczasem CAS, czyli sportowy sąd arbitrażowy, uznał, że w przypadku 28 sportowców, w tym zdobywców medali z poprzednich igrzysk z Soczi, dowody zamieszania w doping są niewystarczające. Konsekwencją pozytywnie rozpatrzonej apelacji jest anulowanie sankcji oraz przywrócenie medali skonfiskowanych za dowiedzione już, jak uznał wcześniej Międzynarodowy Komitet Olimpijski, oszustwa z Soczi. Teoretycznie sportowcy ci mogliby zatem wystąpić na zaczynających się za tydzień igrzyskach w Pjongczangu, gdzie przedstawiciele Rosji – uznanej przez współczesnych strażników olimpizmu za sportowe państwo zbójeckie – wystąpią pod zastępczą, olimpijską flagą.