Wyjątkowe środki bezpieczeństwa na ulicach, pociąg pancerny przy zasłoniętym peronie dworca, gapie odsunięci od budynków rządowych, gdzie zatrzymują się zagraniczne delegacje – wszystko to dowodzi, że ktoś ważny przyjechał do chińskiej stolicy. Poszlaki (zwłaszcza ów pociąg pancerny, otoczka tajemnicy oraz cenzorskie blokady w chińskim internecie nałożone na hasło „Korea Północna”) wskazują na przybysza z Pjongjangu, być może samego Kim Dzong Una albo, co mniej prawdopodobne przy tak wielkiej celebrze, jego siostrę lub ich wysłannika.
Pierwsza podróż Kima?
Jeśli to Kim, to wyruszył w pierwszą zagraniczną podróż, odkąd w 2011 roku objął rządy. Jako przywódca Korei Północnej nie wyściubił do tej pory nosa za granicę, przynajmniej nic o takich podróżach nie wiadomo. Musi mieć dobry powód, by ruszyć się z domu akurat do Pekinu. Bo niby Chińczycy są jego najważniejszym opiekunem, żywią go i bronią, ale w ostatnich latach mieli do Kima więcej pretensji niż powodów do zadowolenia. Chodzi głównie o to, że rozwijając zbrojenia rakietowe i jądrowe, Kim, wbrew chińskim napomnieniom, wydłużył smycz, na której Chiny go trzymają.
Za chwilę Kim może wymknąć się Chińczykom jeszcze bardziej, nawet wyswobodzić z obroży. Czekają go, zapowiadane na maj, rozmowy z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Trudno przewidzieć, co tych dwóch nieprzewidywalnych polityków wymyśli, wszystkie scenariusze wchodzą w grę, w tym i te najbardziej fantazyjne, np. o zjednoczeniu Korei w zamian za amnestię dla północnokoreańskich zbrodniarzy.
Zatem krótka obecność Kima w Pekinie w tych dniach ma uzasadnienie. Przy czym wizyta nie jest chyba wezwaniem na dywanik i okazją do rugania północnokoreańskich towarzyszy przez